czwartek, 24 kwietnia 2014

1.6

(((Rozdział pisałam przy piosenkach:
- Justin Bieber - Confident
- Justin Bieber - Backpack)))

Dzień minus trzydziesty drugi; 1 października

Nie zamierzałem opisywać dwóch dni z rzędu, ale ten był zbyt ważny, żeby go pominąć. Veronica opowiedziała mi, że jej rodzice zgodzili się na tą całą szopkę z opiekunami prawnymi, kiedy zobaczyli jej zranioną dłoń. Od razu uwierzyli, że ją opatrzyłem, nie mogli do siebie dopuścić nawet takiej myśli, że ich córka mogłaby całować się z kimś w składziku. Fakt faktem tego nie robiła, ale zrobiłaby, gdyby nie ta dyrektorka. Byłem im jednak ogromnie wdzięczny, więc spytałem Ronnie o jej adres, założyłem swój najlepszy garnitur i kupiłem jakieś wino za pięćdziesiąt dolarów. To była spora część moich oszczędności, ale stwierdziłem, że warto. Może nawet mnie polubią, kto wie.
Odetchnąłem kilka razy zanim zapukałem do drzwi. Była dziewiąta rano w piątek, więc sądziłem, że ktoś na pewno już nie spał. Nie pomyliłem się. Drzwi otworzył mi jakiś chłopak. Wyglądał tak samo jak Veronica, więc musiał być jej bratem. Miał jakieś trzynaście lat. Uśmiechnąłem się do niego.
- Hej, czy są twoi ro...
- Dziwne, wszyscy chłopcy pytają o Ronnie - powiedział chłopiec.
- Przepraszam, jak masz na imię?
- Tom. Ten, co wczoraj przyszedł, w takich kolorowcyh włosach, też przyszedł do Veroniki. To dziwne, że ty nie. Ale musi ci na niej zależeć bardziej niż innym, bo kupiłeś jej rodzicom wino - zauważył. Michael tu był?
- Zaraz. Jej rodzicom? Nie jesteś jej bratem?
Tom posłał mi ciepły uśmiech i gestem ręki zaprosił do środka.
- Tylko cię sprawdzałem. Zdałeś.
Zaśmiałem się i ruszyłem za chłopcem do kuchni.
- Ronnieeeeeeee! - zawołał. - Gdzie mama?
- W kancelarii! - usłyszałem jej głos. O matko. Moje serce od razu przyspieszyło.
- Nie spinaj się tak, to tylko moja siostra - wyszeptał. - Pochyl się.
Zdziwiony wykonałem polecenie, a on zaczął poluzowywać mój krawat i rozpiął moją marynarkę.
- Lepiej. - skwitował. Uśmiechnąłem się i w tym samym momencie do kuchni weszła moja... znaczy się... Cholera. Weszła Veronica.
- Oh, widzę, że poznałeś już Tony'ego?
- Mówiłeś, że nazywasz się Tom! - odwróciłem się do niego i zaplotłem ręce na piersi jak obrażone dziecko.
Tony wzruszył ramionami.
- Nigdy nie zna się całej prawdy.
Po czym wyszedł, zostawiając mnie samego z Ronnie. Dopiero teraz zauważyłem, że wycierała włosy ręcznikiem.
- Zamierzasz iść do szkoły w garniturze? - spytała zaczepnie, nadal nie przerywając uprzedniej czynności.
- Nie, liczyłem, że trafię na twoich rodziców - uniosłem wino w górę, a ona pokiwała ze zrozumieniem głową.
- Dobrze, że ich nie ma. Powinieneś jeszcze kupić mojej mamie białą lilię. Wtedy masz ich w kieszeni. Tym bardziej, że trafiłeś w ulubione wino mojego taty.
Po raz pierwszy tego dnia spojrzała mi w oczy. Dzisiaj były niemal turkusowe. Mam wrażenie, że każdego dnia przybierają inny odcień błękitu. Patrzyłem w te oczy i rozpuszczałem się w nich, a ona zwolniła swoje ruchy, a po chwili całkowici zrzuciła ręcznik z głowy, nie urywając kontaktu wzrokowego. Podeszła do mnie, zmniejszając odległość między nami do kilkudziestu centymetrów. Odłożyłem butelkę na blat i złapałem ją w talii.
- Czy to stałoby się, gdyby pani Saintrow nie weszła do składzika? - spytała cicho. Niepewnie skinąłem głową. - To smutne. Bezczelnie nam przerwała.
Zachichotałem pod nosem i spuściłem wzrok na moje podeszwy. Ronnie od razu chwyciła mój podbródek i tym samym kazała mi znowu patrzeć w te jej niebieskie tęczówki. Była dziś taka odważna, nie poznawałem jej.
- Cholera, Calum, mam przejąć inicjatywę czy w końcu to zrobisz? - spytała zniecierpliwiona.
Nie trzeba było powtarzać mi dwa razy. Przyciągnąłem ją do siebie, niwelując całą wolną przestrzeń, która tylko była między nami. Ująłem jej podbródek tak samo, jak ona zrobiła to przed chwilą. Moje usta zbliżały się do jej ust, pragnąc jej w końcu posmakować. Veronica wplotła dłonie w moje włosy i przyciągnęła do siebie moją głowę, a kiedy nasze wargi dzieliło dosłownie kilka milimetrów...
- Veronica, Anthony, jesteśmy! - usłyszałem z korytarza. Momentalnie odskoczyliśmy od siebie nawzajem, Ronnie jednak podeszła do mnie jeszcze na chwilę i wyszeptała mi do ucha:
- Jeszcze to kiedyś dokończymy, obiecujesz? - kiedy skinąłem głową, kontynuowała. - Tymczasem, przeproś za brak lilii, wytłumacz się brakiem w trzech najbliższych ci kwiaciarniach. Wspomnij, że doniesiesz następnym razem. Powodzenia.
Wypowiadając ostatnie słowo, przygładziła moją koszulę dłonią i otrzepała moje barki.
- Swoją drogą, ładnie ci w garniturze - mrugnęła do mnie, a ja ledwo powstrzymałem śmiech. Jezu, co ona ze mną robi.
- Pan i pani Darkstone, bardzo mi miło. Nazywam się Calum Hood, jestem tym nieszczęsnym kolegą Veroniki, który ma trafić do dyrektorki za udzielenie pierwszej pomocy - westchnąłem teatralnie. - Mimo wszystko chciałbym bardzo państwu podziękować. Nie wiem, jak to wszystko by się potoczyło, gdyby nie państwo. Przepraszam panią za brak lilii, jednak w żadnej z trzech pobliskich mi kwiaciarni nie mogłem ich dostać. Oczywiście uzupełnię ten brak przy następnej możliwej okazji. Zaopatrzyłem się chociaż w wino, mam nadzieję, że trafiłem w państwa gust.
Rodzice Ronnie spojrzeli na siebie, jednak nie mogłem odczytać z ich twarzy śladu emocji.
- Dziękujemy, Calum. To dla nas żaden problem. Poza tym, jestem Kristine, a mój mąż to Patrick, żadne pan czy pani. Nie postarzaj nas aż tak - zachichotała mama Veroniki. Skinąłem głową i chciałem wyjść, jednak Ronnie zawołała, żebym na nią poczekał i żebyśmy poszli do szkoły razem. Zatrzymałem się więc i w ciszy poczekałem na dziewczynę. Chwilę później wychodziliśmy z jej domu, a gdy tylko minęliśmy róg ulicy, z którego Patrick i Kristine mogliby nas zobaczyć, Veronica przytuliła mnie, gratulując.
- Moi rodzice jeszcze nigdy nie pozwolili żadnemu mojemu chłopakowi mówić do siebie po imieniu. Żadnemu.
- Czy jestem twoim chłopakiem? - zachichotałem.
Ronnie zaczęła się jąkać.
- Rozumiem, rozumiem - zaśmiałem się znowu, a ona uderzyła mnie z łokcia w żebra. Wziąłem od niek torbę i razem poszliśmy do mnie, żebym mógł się przebrać, i do szkoły.
Później, równo o trzynastej, rodzice Veroniki stawili się u dyrektorki, a my czekaliśmy zdenerwowani pod gabinetem.
- A co, jeśli mnie zawiesi? - spytała przerażona.
- Nie zawiesi, twoi rodzice to najlepsi adwokaci w mieście - odparłem spokojnie.
- NASI rodzice, braciszku - mrugnęła do mnie, a ja gestem ręki zawołałem ją do siebie. Usiadła mi na kolanach, a ja zacząłem nią podrzucać.
- Calum, przestań. To głupie.
- Czy bracia nie dokuczają swoim siostrom? - spytałem z uśmiechem. Dziewczyna pokręciła głową z niedowierzaniem i wstała, a gdy usiadła na swoim krześle, drzwi do gabinetu dyrektorki otworzyły się i wyszli z nich 'nasi' rodzice. Byli uśmiechnięci, więc i ja się uśmiechnąłem.
- I co? - spytała Veronica.
- Prace społeczne, godzina dziennie przez tydzień. Ale na początku chciała was wykopać, więc to spory sukces. Nie wpakujcie się w kolejne kłopoty, dzieciaki - odezwał się Patrick.
Skinęliśmy głowami i wróciliśmy na lekcje, nie mówiąc już nic. Nasze ławki były zajęte, usiedliśmy więc koło siebie w dwóch pierwszych. Wszyscy świdrowali nas wzrokiem, bo chyba każdy już słyszał o naszym domniemanym romansie. Po lekcjach postanowiłem złapać Veronicę przy wyjściu ze szkoły, żeby wypytać o całą sytuację poprzedniego dnia. Ale zamiast tego zaprosiła mnie po prostu do kawiarni, żebyśmy mogli wszystko dokładnie omówić. Skinąłem, jednak nie potrafiłem powstrzymać pytania:
- Kto to był?
Ronnie westchnęła. O co chodziło?
- Calum... Ja... - odwróciła wzrok i skupiła go gdzieś w oddali. - Cal, to był... To był Luke.
--------
Od razu mówię, że rozdział dedykuję @mika69_1D, która jest ze mną od początku studniowej. Ilysm, dziękuję! x
Jak widzicie, pojawiła się zakładka z moimi przemyśleniami. Warto je poczytać, żeby lepiej zrozumieć opowiadanie. Czasem może spoileruję, ale nie aż tak XD
PRZYPOMINAM O HASHTAGU #STUDNIOWA, NA KTÓRYM MOŻECIE PISAĆ SWOJE TEORIE, UWAGI, KOMENTARZE O STUDNIOWEJ :)) polecam z niego korzystać dopóki istnieje *nah nah nah zło wcielone coś planuje*
Kocham was, dlatego dodaję ten rozdział wcześniej! :D

środa, 23 kwietnia 2014

1.5

(((Rozdział pisałam przy piosenkach:
- Ed Sheeran ft. Taylor Swift - Everything Has Changed
- Ed Sheeran - Kiss Me)))

Dzień minus trzydziesty trzeci; 30 września

Od dnia minus czterdziestego Veronica zawsze siadała na tym samym miejscu koło mnie, uprzednio pytając grzecznie, czy miejsce to nie jest zajęte. Zawsze była taka grzeczna. To chyba pociągało mnie w niej najbardziej. Tego dnia jednak nie pojawiła się nade mną i nie usiadła przy moim stoliku (chłopcy zrezygnowali z siedzenia ze mną dnia minus trzydziestego dziewiątego). Rozglądałem się więc w poszukiwaniu Ronnie, na próżno. Nie przyszła. Napisałem do niej wiadomość.
*C: Gdzie jesteś, piękna? :(*
Nie otrzymałem odpowiedzi przez najbliższe dziesięć minut. Przerwa się skończyła, a Veroniki nadal nie było. Zacząłem się martwić. Następna lekcja to francuski i hiszpański. Ona chodziła na to pierwsze, więc nie byliśmy razem w grupie. Naprawdę zacząłem panikować, kiedy dostałem odpowiedź na mojego wcześniejszego sms'a.
*V: Wszystko okej, Hoodie. Po prostu coś mi wypadło.*
Wiedziałem, że coś było naprawdę nie w porządku, bo nigdy mnie tak nie nazywała. Nikt nie nazywał. Oprócz... Cholera jasna!
Moje serce rozpadło się na małe kawałeczki. O. Mój. Boże.
- Nie żyjesz, Clifford - wyszeptałem, odchodząc od sali od hiszpańskiego w poszukiwaniu Michaela. Miałem jedynie nadzieję, że nic się jej nie stało...
- Calum! - usłyszałem jej wrask ze składzika. Wbiegłem do środka i wtedy ją zobaczyłem. Była rozczochrana, miała pogniecioną spódniczkę, przerażenie w oczach i rozchylone, drżące wargi. Ale nie to mnie przeraziło. Veronica miała w dłoni scyzoryk. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że dosłownie miała go w dłoni. Krew z rany płynęła prawie tak szybko jak łzy z jej oczu. Rzuciłem się na kolana i złapałem jej rękę. Jak dobrze, że przeszedłem ten cholerny kurs pierwszej pomocy. Zanim wyjąłem ostrze z jej dłoni, chwyciłem za apteczkę. Wyciągnąłem z niej potrzebną gazę, bandaż i kompres jałowy. Ostrożnie wyjąłem nóż z jej ręki, a ona zaskomlała cicho, odwracając głowę. Chciałem pocałować tą ranę. Chciałem, by nie cierpiała. Chciałem sprawić, by na jej twarzy zawitał uśmiech i zmył ten grymas bólu. Ale z medycznego punktu widzenia zdecydowanie powinienem opatrzyć skaleczenie. Nałożyłem bandaże najdelikatniej, jak tylko potrafiłem. A potem to zrobiłem. Pocałowałem opatrunek, pocałowałem każdy kolejny trzęsący się palec, pocałowałem jej kostkę przy nadgarstku. Chciałem scałować z niej cały ten ból, całe cierpienie. Wszystkie łzy.
- Kto ci to zrobił? - spytałem cicho, sam nie poznając swojego głosu. Wiedziałem, kto był za to odpowiedzialny, po prostu nie chciałem w to uwierzyć.
- To... - zawahała się. - Obiecał, że mnie zabije, jeśli ci powiem, Calum, ja nie chcę umierać... - załkała.
Zamknąłem ją w ciasnym uścisku, a ona zapłakała jeszcze mocniej, wciskając głowę w zagłębienie mojego obojczyka. To był ten moment. Wtedy wiedziałem już na pewno. To ta dziewczyna skradła moje serce. Kochałem ją. Znaliśmy się tak krótko, ale nigdy wcześniej nie czułem czegoś podobnego. Czy wcześniej kochałem kogokolwiek? Nie możliwe. Nic nie równało się z nią. Nic ani nikt.
- Czy to był Michael? - zapytałem, automatycznie zaciskając pięści. Odsunęła się ode mnie.
- Co? Nie, on chciał mnie przed nim obronić! - pociągnęła nosem. Czekaj, co?
- Powiedz mi, kto to był i co dokładnie ci zrobił.
Westchnęła, jednak nic nie powiedziała, po czym wytarła nos rękawem. To było do niej takie niepodobne. Spróbowała wstać, jednak straciła równowagę. Spadła na mnie, przewracając mnie na plecy. Leżała na mnie, zabijając mnie intensywnością swoich oczu. Była tak blisko, kilka milimetrów dzieliło moje usta od jej ust. Tak bardzo pragnąłem dowiedzieć się, jak smakują...
Drzwi otworzyły się trzaskiem, a Ronnie zeskoczyła ze mnie w sekundzie. Dyrektorka stanęła w progu z otwartymi szeroko oczami.
- Wagary i obściskiwanie się w szkolnym składziku?! Po panu bym się jeszcze mogła tego spodziewać, panie Hood, ale pani? Była pani wzorową uczennicą, panno Darkstone! Cóż za poniżenie...! - mówiła pani dyrektor. Nawet nie wiem, jak się nazywała, wiem tylko, że bardzo mnie wtedy wkurzyła. Siedziałem jednak cicho, dla dobra reputacji Veroniki.
- Jestem zmuszona wezwać waszych rodziców - oświadczyła chłodno.
Przeczesałem włosy palcami.Cholera jasna, moja mama pracuje dwanaście godzin dziennie, żebym miał jakieś życie, a teraz jeszcze ma zwalniać się z pracy, żeby słuchać jakichś bredni, które nawet nie miały miejsca?!
- Moi rodzice są obecnie opiekunami prawnymi Caluma, dlatego stawią się w imieniu nas obu - odpowiedziała grzecznie Veronica. Czasami zapominam, że kiedy jest się bogatym, można zwalniać się z pracy bez konsekwencji. Bo przecież jesteś wtedy swoim własnym szefem.
Wychodząc upokorzony ze składzika, zerknąłem na dzwoniącą do rodziców Ronnie i niemo wypowiedziałem 'dziękuję'. Uśmiechnęła się tak lekko, żebym ja mógł to zobaczyć, ale żeby pani dyrektor nic nie dostrzegła. Ćwiczyliśmy to wiele razy na lekcjach. Nazwałem to nawet na naszą cześć.
Uśmiech Connie.

--------
Smutno dzisiaj i w ogóle, ale miałam takiego smutastka dzisiaj, że szok. Mam nadzieję, że wam się podobało :))
Chciałam napisać jakąś kreatywną notatkę, ale jakoś nie mam nic ważnego do powiedzenia XD Ale mimo wszystko byłoby mi miło, gdyby co najmniej 3 osoby skomentowały, może nawet dodałabym rozdział szybciej...? :D znoszę blokadę obrazkową wraz z dodaniem tej części!
EDIT: Zauważyliście, że jesteśmy na półmetku tego rozdziału? <3 to może już ktoś wie, do czego Cal odlicza dni? ;p
EDIT 2: Nie mam dostępu do komputera w tym momencie, więc blokadę zniosę dzisiaj wieczorem. Jestem w KFC i czekam na koleżankę ze starej klasy, a na bloggerze na telefonie nie da się znieść tego gówna. Mam jednak nadzieję, że napiszecie, co sądzicie x
Czy mówiłam już jak bardzo was kocham? :) xxxx

wtorek, 22 kwietnia 2014

1.4

(((Rozdział pisałam przy piosenkach:
- 5 Seconds Of Summer - I've Got That Friend, z której pochodzi fragment napisany przez Caluma
- 5 Seconds Of Summer - Good Girls Are Bad Girls)))


Dzień minus czterdziesty; 23 września

Wstałem bardzo wcześnie. Promienie porannego słońca nie przebiły się jeszcze przez smutny krajobraz Sydney, a zegarek w moim telefonie wskazywał godzinę czwartą zero cztery. Oh, ktoś mnie kocha, pomyślałem. I jakimś dziwnym przypadkiem pomyślałem też o Veronice.
Postanowiłem wziąć prysznic, miałem dużo czasu, a nie sądziłem, żebym zasnął ponownie. Ale kiedy tylko skierowałem swoje kroki do łazienki, natchnęło mnie. Rzuciłem się jak poparzony w stronę biurka i wyciągnąłem z niego jakiś zeszyt. Chwyciłem za długopis i zacząłem pisać.

Czy mogę zająć minutę?
Mam ci coś do powiedzenia
Słyszałem, że ktoś cię lubi

I to może być nic, ale on znajduje się zaraz przed tobą
Jest mniej więcej moich rozmiarów
Nie odwracaj się, bo on patrzy
Myślę, że go znasz
Ale po prostu nie wiesz, że on znajduje się zaraz przed tobą

Kochanie, rozmawiasz z nim prawie każdego dnia
On naprawdę uwielbia wszystkie gry, w które grasz...

Przerwało mi pukanie do pokoju.
- Proszę - rzuciłem pospiesznie i schowałem zeszyt do pierwszej lepszej szuflady. Do pokoju weszła moja mama z talerzem kanapek i sokiem pomarańczowym.
- Caluś, kochanie, tak mało ostatnio jesz, słabo sypiasz, nie uczysz się, czy coś nie tak? - spytała prosto z mostu. Westchnąłem ciężko. Tak mamo, chyba zakochuję się w pewnej snobce, która ma rodziców adwokatów i nigdy nie będę mógł z nią być, ale to chyba jeszcze nie tak źle, prawda?
- Wszystko w porządku - odpowiedziałem już prawie mechanicznie. Słyszałem to pytanie w ciągu ostatnich dni tyle razy, że aż nie potrafię policzyć.
- Synku, martwię się o ciebie... - była naprawdę zaniepokojona, widziałem to po jej zmarszczonych brwiach i smutnym spojrzeniu.
- Wszystko w porządku - powtórzyłem i odwróciłem od niej wzrok. Mama już nic nie powiedziała. Westchnęła tylko cicho kładąc talerz i szklankę na biurku. A potem wyszła i zamknęła za sobą drzwi. Spojrzałem na zegarek. Szósta dwadzieścia osiem. Pisałem piosenkę o Veronice dwie godziny?
W trakie dnia jak zwykle ostatnimi czasy działałem mechanicznie i nie zatrzymywałem się, kiedy ktoś mnie nawoływał. Jednak na długiej przerwie na lunch usłyszałem głos, który jako jedyny docierał do mojej głowy.
Głos Veroniki.
- Umm... Hej, Calum - odezwała się cicho, kiedy siadałem przy pierwszym z brzegu wolnym stoliku. Chłopaki mnie trochę wystawili, bo musieli zostać na przerwie za plucie w tablicę na matematyce. Odwróciłem głowę i zobaczyłem, że stoi obok mnie. Uśmiechała się nieśmiało i bawiła się zapięciem jej pudełka na lunch.
- Cześć - odezwałem się, po czym odchrząknąłem.
- Czy to miejsce jest wolne? - przygryzła wargę. Boże, była taka śliczna. Uśmiechnąłem się do niej lekko i kiwnąłem głową. Usiadła z gracją i otworzyła swoje pudełko. Zerknąłem do środka. Chleb razowy z serem, jabłko i sok pomarańczowy w kartoniku. Ledwo zwalczyłem ogromny uśmiech pojawiający się na mojej twarzy przypominając sobie moje dzisiejsze śniadanie.
- Jesteś na diecie czy co? - spytałem żartobliwie, próbując zacząć rozmowę.
- Nie. Moi rodzice stawiają na zdrową żywność - stwierdziła z grymasem.
- W tym jest więcej chemii niż w twoim pudełku na lunch - zaśmiałem się obracając w dłoni kartonik soku. Wzruszyła ramionami i chwyciła kanapkę. Resztę przerwy spędziliśmy w ciszy, po prostu jedząc albo, w moim przypadku, ciesząc się towarzystwem drugiej osoby. A kiedy zadzwonił dzwonek, Veronica wygładziła swój sweter i wstała, dziękując cicho. Kiedy odchodziła, zawołałem za nią, nie przemyślając zbytnio, co zrobić potem. Odwróciła się z zaciekawieniem, a ja rzuciłem pierwszą rzecz, która przyszła mi do głowy.
- Ładnie wyglądasz w tym swetrze, ale nie sądzę, żeby podobał się twoim rodzicom.
Uśmiechnęła się szeroko i odeszła.
Na jej swetrze widniał bowiem napis ,,Wszystko złe, ale szkoła najgorsza".

----------
Heeej, mamy 1.4! :) Jak wam się podoba nowy wygląd bloga? :D Bardzo przyjemnie pisało mi się ten epizodzik, mam nadzieję, że to odczujecie. Poprzednie trochę męczyłam, ale ten praktycznie napisał się sam. Następna część w piątek. W ogóle przyjmijcie, że części będą tak średnio we wtorki i piątki, chyba że będę miała jakąś diagnozę czy coś (mam takowe 5, 6 i 7 maja, także nie wiem, czy coś się wtedy w ogóle pojawi, czy poczekam do piątku).

Kolejna rzecz to podstrona ,,obsada". Możecie popatrzeć jak wyglądają bohaterowie (mama i tata Veroniki pojawią się w następnej części). Dodam jeszcze dzisiaj albo już jutro mamę Caluma. Wyjaśnię jeszcze, bo Cal o tym raczej nie wspomni - Hood mieszka tylko z mamą, Adriane Hood, bo jego ojciec zginął na wojnie w Syrii.

Kocham was bardzo mocno! Proszę, napiszcie co sądzicie o tej części. ,,Kilka" osób wyświetla epizody, ale tylko jedna czy dwie komentują. To dla mnie naprawdę ważne. Z góry dziękuję. xx

niedziela, 20 kwietnia 2014

1.3

(((Rozdział pisałam przy piosenkach:
- Simply Red - Stars
- Plain White T's - Hey There Delilah
- James Blunt - You're Beautiful)))



Dzień minus czterdziesty dziewiąty; 14 września

Minęło jedenaście dni, odkąd pierwszy raz zobaczyłem Veronicę osobiście. Poczułem jej zapach, kiedy minęliśmy się na holu. Dotknąłem jej skóry, kiedy podała mi długopis. To było okropne przeżycie. Cudowne, ale okropne. Bo od tamtej pory nie myślałem o niczym innym niż pewna dziewczyna o kruczoczarnych włosach i niebieskich oczach, wpatrujących się we mnie, gdy myślały, że nie patrzałem. Ale ja wcale nie musiałem patrzeć, żeby wiedzieć, że mnie obserwowała, intensywność jej wzroku powalała mnie na kolana, więc po prostu to czułem. Moja relacja z Veronicą od tamtej pory opierała się z resztą tylko na takich spojrzeniach i milionie wiadomości. Wcale nie rozmawialiśmy.
Tamtego dnia usiadłem w trzecim rzędzie, a ona w szóstym. W sąsiedniej mi ławce miejsce zajął Luke. Muszę dopowiedzieć - był to pierwszy dzień liceum, dodatkowo dowiedziałem się wtedy, że nie możemy zmieniać swoich miejsc do końca roku szkolnego. Super. Jestem skazany na Luke'a. Fakt faktem należał do naszej paczki, ale był chyba najbardziej irytującym kolesiem, jakiego kiedykolwiek poznałem. Mimo wszystko miał w sobie coś, co sprawiało, że wszyscy lepili się do niego, dlatego miał mnóstwo znajomych.
Ale wracając do dnia minus czterdziestego dziewiątego, na którym chciałem się skupić.
Dzień minus czterdziesty dziewiąty był dniem, w którym nazwałem Ronnie w ten sposób po raz pierwszy, a ona napisała mi, że mnie kocha. Oczywiście, było to po prostu w ramach żartu, tak jak powiedziałaby to swojej najlepszej przyjaciółce. Zapamiętałem jednak ten dzień jako jeden z najlepszych w historii naszej znajomości - nie było niepotrzebnych docinek czy obelg ani obrażania się za nic. Po prostu poznawaliśmy siebie nawzajem. Veronica pochodziła z bogatej rodziny prawników, dlatego stawiała na wykształcenie, jednak na przekór rodzicom od czasu do czasu łamała ustalane przez nich granice i celowo oblewała kartkówki. Trzymała się raczej na uboczu i miała mało znajomych, zawsze uważałem, że to przez te jej kardigany w paski i idealnie wyprasowane białe koszule. Uwielbiała filmy z DiCapriem, których ja osobiście nienawidziłem, Leo wydawał mi się po prostu zbyt drewniany. W każdym razie - dowiedziałem się mnóstwa takich małych rzeczy o Ronnie, które tylko utwierdzały mnie w przekonaniu, że jesteśmy do siebie całkiem podobni. Dnia minus czterdziestego dziewiątego dowiedziałem się również, że Veronica wpadła w oko Michaelowi. Moja złość... Wróć. Moja wściekłość na Clifforda osiągnęła chyba poziom krytyczny, jednak zachowałem to dla siebie. Tak było najlepiej dla nas obu. I tak minął cały dzień. A kiedy kładłem się spać, otrzymałem najsłodszą wiadomość na świecie.
*V: Mam nadzieję, że cię nie obudziłam, ale chciałam tylko napisać dobranoc, żebyś mógł spokojnie zasnąć, ze świadomością, że o tobie myślę. xx*
Tej nocy nie zasnąłem na ani minutę.
Sądzę, że dzień minus czterdziesty dziewiąty nie jest aż tak istotny jak minus sześćdziesiąty pierwszy, dlatego przedstawiłem go trochę obszerniej uczuciowo niż wydarzeniowo. Zawsze byłem kiepski w przekazywaniu uczuć, nie wiem, jak udało mi się go spisać. Uważam jednak, że to chyba najtrafniejszy sposób na tę część mojej historii.
------
hejeczki! :) przybyło mi kilku czytelników, bardzo wam za to dziękuję x sądzę, że ten szantaż z komentarzami był do dupy, bo czyta mnie jeszcze za mało osób, żeby robić takie rzeczy. Soooł, rozdział będzie, powiedzmy, we wtorek lub w środę, gdyż iż ponieważ 1.2 dodałam wczoraj, a 1.3 leci do was już dziś.
A teraz pytanie za 1000 punktów - kto wie, od/do czego Cal odlicza dni? ;) i trudniejsze - jaki związek mają części rozdziałów z ich treścią? To może wam się nasunąć dopiero w 2 rozdziale (NIE, NIE CZĘŚCI, CHODZI MI O 2.1, 2.2 itp.), ale kto wie, może ktoś coś wymyślił...? ;) swoje przypuszczenia piszcie w hashtagu #studniowa, który przewinie się z nami przez 2 pierwsze ROZDZIAŁY (będę to podkreślać, bo nie jestem pewna, czy wszyscy ogarniają).
Kocham was mocno!

sobota, 19 kwietnia 2014

1.2

Dzień minus sześćdziesiąty pierwszy, 2 września

- Hej, Cal, widziałeś już listy? - odwróciłem się na dźwięk znajomego głosu. Ashton stał przy przystanku. Najwidoczniej nie zauważyłem go, kiedy przechodziłem.
- Nie, nie widziałem - podszedłem do kolegi i zacząłem kopać jakiś głupi kamyk czubkiem buta.
- Jesteś w 'A', rozumiesz to? Cała nasza ekipa oprócz Luke'a idzie do 'B'. Jesteś udupiony - skwitował z grymasem.
- Czekaj, co?! - ożywiłem się. Nie idę do 'A', nie ma takiej możliwości.
- No właśnie to. Wracasz do domu? - spytał, wyraźnie próbując zmienić temat. Byłem mu za to po części wdzięczny, nie chciałem wkurzać się jeszcze bardziej.
- Nie, wybierałem się do Julie, ma moje słuchawki po wczorajszym koncercie, zostawiłem je w jej torebce.
- Ta, jasne - Ash wywrócił oczami.
- Nie rozumiem, o co wam wszystkim chodzi. Julie jest pusta i płaska, czy naprawdę sądzisz, że ktoś, a tym bardziej ja, mógłby kłamać na temat spotkania z nią? - pokręciłem głową z niedowierzaniem.
- W sumie masz rację. Dzisiaj świętujemy, nie? Ostatni dzień wolności.
Westchnąłem ciężko. Nawet mi nie przypominaj.
- Jasna sprawa, załatw coś na rozkręcenie imprezy - powiedziałem ostrożnie rozglądając się, czy aby na pewno nikt nas nie słyszał.
- Oczywiście, szefie - zaśmiał się, a ja posłałem mu szybki uśmiech i oddaliłem się. Picie w naszym wieku było jeszcze nielegalne, ale udało się nam już mnóstwo razy, dlatego rozmawiamy o tym poniekąd otwarcie.
Skręciłem w Blofinn Street i poczułem brzęczenie telefonu.
Wyciągnąłem go z kieszeni i odczytałem powiadomienie.

Veronica Darkstone dodała cię do grona znajomych.

Nie znałem tej dziewczyny i nie miałem jeszcze pojęcia, że zawróci mi w głowie, ale przyjąłem jej zaproszenie i napisałem do niej najgrzeczniej jak tylko potrafiłem; po jej zdjęciu profilowym wywnioskowałem, że jest ułożona i kulturalna.
*C: Hej, znamy się? :)*
Nie było mnie stać na nic więcej, bo bliżej się jej przyjrzałem. Miała niesamowite niebieskie oczy i czarne włosy do pasa. Jej nos był malutki i perfekcyjnie współgrał z jej wargami, które osłaniały rząd idealnych, białych zębów. Co ja...? Boże, Calum! Może i jest ładna, no i co. Inne też są, powtarzałem sobie w myślach. Nie zakocham się.
*V: Nie hahaha, ale idziemy razem do klasy, a ja zaprosiłam całą listę, żeby mieć jakiś punkt odniesienia jutro ;)*
To całe niezakochiwanie będzie trudniejsze niż myślałem.

***


Reszta dnia minęła mi na powrocie do domu z twarzą w telefonie, kiedy zawzięcie wymieniałem wiadomości z Veronicą, oraz na bezsensownym leżeniu na łóżku, kiedy powiedziała, że musi iść.
- Calum, kochanie, chcesz coś na kolację? - zawołała moja mama z kuchni.
- Nie jestem głodny, dzięki! - odkrzyknąłem.
To był chyba pierwszy raz, kiedy odmówiłem kolacji. Wiedziałem, że to wróży kłopoty.
-------
Przepraszam! Pisałam wszystko od nowa na telefonie (!), bo wszystko, co miałam na komputerze, mi się usunęło :(((((((((
Mimo wszystko łapcie 1.2, mega spóźniony, ale jest. :')
PROSZĘ O 4 KOMENTARZE POD TĄ CZĘŚCIĄ, NASTĘPNA POJAWI SIĘ DOPIERO WTEDY, GDY ZNAJDĘ TU 4 KOMENTARZE :))))))))
*szantaż XDDD*



wtorek, 15 kwietnia 2014

1.1

Każdy chyba zgodzi się ze mną, kiedy powiem, że aby się odkochać, najpierw trzeba się zakochać. To nie ulega wątpliwości. Jednak kiedy osoba, która jest obiektem twoich uczuć, zupełnie nie pasuje do twojej sfery, musisz ją od siebie odciąć. Nie ma możliwości, żeby dwa różne światy złamały dotychczas panujące zasady i połączyły się w szczęśliwym związku. Jeśli oni nawzajem by się nie zabili, z chęcią zrobiliby to za nich ich najbliżsi. Toteż logicznym również było, że moje uczucia do Veroniki Darkstone musiały zostać unicestwione, najszybciej jak było to tylko możliwe. Szkoda, że ona sama chyba postanowiła działać mi na przekór, bo ostatnio jest niesamowicie idealna jak nigdy.
A niech cię i to twoje zarzucanie włosami, Veronico Darkstone.


----------
Tak, tak, wiem, krótko, ale taki był zamiar. Poznajecie mniej więcej sytuację, która ma miejsce w opowiadaniu i tym samym możecie utożsamić się z głównym bohaterem, Calumem, dsabnvjusd <3
No więc, rozdział 1.2 dodam jutro (czytaj: postaram się dodać). Gdyby ktoś nie rozumiał, dodaję schemat tytułów rozdziałów.

rozdział ------> 1.1 <------- część rozdziału

Każdy rozdział składa się z 9 części, rozdziałów planuję minimum 10.

PRZECZYTAŁEŚ = ZOSTAW KOMENTARZ/NAPISZ MI NA TT CO SĄDZISZ* :)

*dotyczy osób, które przybywają tu z twittera. Reszcie nie podaję, za dużo bym ryzykowała. x


EDIT: Strony i ogólnie całość tego nieogarniętego bloga postaram się opanować do końca tygodnia. Jak wam się podoba szablon? :) x

Obserwatorzy