środa, 30 lipca 2014

2.19

(((Piosenki do części:
- Ed Sheeran - Tenerife Sea
- We The Kings - Sad Song *nie, wcale nie przez cienia, znałam to już wcześniej*)))


WAŻNA NOTATKA :)


Dzień dziewięćdziesiąty pierwszy; 31 stycznia

Minęło sześć dni od licytacji.
Sześć dni.
A ja nadal siedzę w pokoju gościnnym domu państwa Darkstone, wychodząc jedynie do toalety albo na posiłki, w trakcie których w ogóle się nie odzywam. Ronnie próbowała podjąć rozmowę ze mną kilka razy, jednak poddała się, kiedy po raz kolejny nie usłyszała żadnej odpowiedzi. Zależało mi na niej, oczywiście, i gdybym tylko rozmawiał z kimkolwiek, to z nią w pierwszej kolejności. Ale nie rozmawiałem.
Dnia dziewięćdziesiątego pierwszego było jednak inaczej.
Veronica zapukała delikatnie, po czym otworzyła drzwi ,,mojego" pokoju.
- Mogę?
Skinąłem w milczeniu i spojrzałem w sufit. Leżałem na plecach na wielkim, miękkim (i swoją drogą na pewno niesamowicie drogim) łóżku, myśląc nad sensem tego wszystkiego. Po co zabierają mi dom? Nie wystarczy, że odebrali mi matkę?
- O co chodzi, Calum? - spytała troskliwym tonem, a mi zachciało się płakać. Zawsze się o mnie troszczyła, nie ważne, co zrobiłem. - Coś nie tak? Czemu ze mną nie rozmawiasz?
- Nie chodzi o ciebie, Ronnie, jak w ogóle mogłaś tak pomyśleć? - pokręciłem głową, a ona usiadła na brzegu łóżka.
- W takim razie, dlaczego tak się na nas zamknąłeś?
- Mój dom, ten sam, w którym się urodziłem i mieszkałem całe życie, został wylicytowany. I nawet nie wiem, przez kogo.
- Ja wiem - odezwała się cicho, a ja usiadłem.
- Wiesz? Skąd?
- Ja... Calum, nie przyszłam tutaj, żeby rozmawiać z tobą o domu.
- W takim razie po co przyszłaś? - burknąłem, a ona złapała mnie za rękę. Wstrzymałem oddech.
- Źle ostatnio reagujesz na mnie, w każdym możliwym znaczeniu tego słowa.
- Co? - zmarszczyłem brwi.
- Na przykład teraz, kiedy tylko dotknęłam twojej dłoni, zamarłeś bez ruchu. Jestem pewna, że przestałeś oddychać.
- Wcale nie - odparłem i cicho wypuściłem powietrze, które wstrzymywałem, tak żeby tego nie zauważyła.
- Widziałam to - pokręciła głową.
Odwróciłem wzrok i zabrałem rękę z jej uścisku.
- Powiedz mi, co jest nie tak? - spróbowała jeszcze raz.
- Veronica, bądź ze mną szczera. Wiedziałaś od razu, kto wylicytował dom, prawda?
- Tak - przyznała i spojrzała mi prosto w oczy. - To dlatego się do mnie nie odzywałeś?
- Nie. Dlaczego mi nie powiedziałaś?
- Bo bałam się cię zranić. Czemu tak na mnie reagujesz?
- Ostatnio tak właśnie reaguję na dotyk - wzdrygnąłem się. - Nie tylko twój. Każdy. Zauważyłaś, że się od was oddaliłem. Wolę być teraz sam.
- Calum... Czy ty... - urwała i przygryzła wargę. Spojrzałem na nią wyczekująco. - Chcesz wiedzieć, kto kupił twój dom?
Spojrzałem przed siebie niewidzącym wzrokiem.
- Tak - odpowiedziałem w końcu, a ona chwyciła mój podbródek i nakierowała mój wzrok na nią.
- Obiecaj mi, że nie będziesz mnie nienawidził przez to, że akurat ja ci to powiedziałam.
- Obiecuję - skinąłem. - Kto?
Ronnie westchnęła i przełknęła głośno ślinę.
- To my. My kupiliśmy ten dom.
Rozpadłem się. Siedziałem patrząc jej w oczy, a ona próbowała w nich coś wyczytać. Odsunąłem się od niej i podszedłem do okna, zaciskając dłonie w pięści.
- Calum...
- Nic nie mów - uciąłem.
- Ale...
- Po prostu się zamknij, Veronica! - warknąłem, a ona skuliła się w miejscu.
- Przepraszam - wyszeptała i wyszła. Tak po prostu. Patrzyłem w niebo, próbując się uspokoić. Ci ludzie, którym ufałem, którzy pozwolili mi zostać u siebie, kupili mój dom rodzinny. Cholera jasna!
Uderzyłem pięścią w biurko stojące koło okna. Jak oni mogli knuć za moimi plecami?!
- Ronnie! - zawołałem ją i zadrżałem na samą myśl o Darkstone'ach mieszkających w moim domu.
- Tak? - stanęła w progu z nadzieją.
- Powiedz twoim rodzicom, że nie mam im tego za złe. Utwierdzili mnie w decyzji - syknąłem z zaciśniętymi zębami i pięściami.
- Co? Calum, ja chyba nie rozumiem - błądziła wzrokiem po mojej twarzy.
- Wyprowadzam się.
- Jak to? Dokąd?!
- Do Adelaide.
- Z kim? Sam? Czy ty do reszty ogłupiałeś?! - krzyknęła i podeszła do mnie. - Wiesz, jak cholernie daleko to jest?!
- Wiem. Na tyle daleko, żebym nie pozabijał was wszystkich po kolei!
- Co, do cholery?! - spytał Tony stojący w progu pokoju. Odwróciliśmy się w jego stronę i wypowiedzieliśmy w tym samym momencie.
- Nie interesuj się!
- Co zamierzasz tam robić? Dopiero zacząłeś liceum, Hood!
- Jadę z Patricią - oznajmiłem i zacząłem pakować swoje rzeczy do kartonu. Rozpakowałem tylko jeden, wiedząc, że i tak nie będę mieszkał tutaj długo.
- I co? Znowu chcesz ją uwodzić, tak? - prychnęła, zakładając ręce na piersi. - Dlaczego tak bardzo cięto rozwścieczyło?!
- Hm, pomyślmy! Moja dziewczyna i jej rodzina, która tak bardzo mnie kochała, kupili mój dom rodzinny na licytacji! Pomyśl czasami, Veronica, do kurwy nędzy!
- Boże, myślałam, że nie jesteś na tyle głupi i zrozumiesz, Calum!
- Co? Co zrozumiem? No co?!
- To, że kupiliśmy ten cholerny dom dla ciebie!
- Trudno. Mogliście to ze mną uzgodnić. Jest wasz. Mój dom jest teraz w Adelaide.
Wraz z tymi słowami wyszedłem z pokoju i już miałem trzasnąć drzwiami, ale odwróciłem się na pięcie.
- Powiedziałem 'moja dziewczyna'? Przepraszam, pomyłka. Moja była dziewczyna.
I dopiero wtedy trzasnąłem drzwiami.


----------
Okej, wcale nie jest w porządku, kfndjvnjsdnbjsd

Jestem tak emocjonalnie roztrzęsiona przez tą część, że omg

Dobra, przejdźmy do notatki. Ze spraw mniej i bardziej ważnych:

- 10.000 już blisko! Z tej okazji urządzamy twitterowe party hard :D Piszcie swoje ulubione momenty albo takie, które po prostu zapadły wam w pamięć w hashtagu #Studniowa :)

- Zbliżamy się wielkimi krokami do Rogu Bańki Mydlanej i tym samym do zmiany wyglądu bloga. Prace 'techniczne' planuję na 3 sierpnia, 2 sierpnia zaś planuję dodać 2.20, który będzie epilogiem Studniowej.

- Rozwiązuję konkurs na szukanie kotów! Dziękuję za najczynniejszy udział @irwinxangelx i @clooming, jesteście super, dziewczyny! :D Oto lista miejsc, w których można było 'spotkać' kociaki:
* emotikonka kota w hashtagu #Studniowa
* emotikonka i napis w moim bio
* favikona bloga (czyli ten mały obrazek na karcie z blogiem)
* napis w opisie trailera na youtubie
* link do zdjęcia koło linka do szablonu
* mój komentarz w podstronie Rozdziały
* bohater w Obsadzie
* link w moim przypiętym tweecie
* napis w środku 2.18
* napis w notatce 2.18
Jedynie Ella znalazła wszystkie, Krzysia była blisko ;) Gratuluję wszystkim i dziękuję za udział.

- W związku z przejściem Studniowej na Róg Bańki Mydlanej hashtag #Studniowa przejdzie w hashtag #RógFF (ale dopiero po opublikowaniu części 3.1)

- Jeśli ktoś nie otrzymał spoilerów za przesłane do mnie koty to zgłaszać się jak najszybciej! Przepraszam, po prostu dostałam jednocześnie milion wiadomości z tym wszystkim i nie ogarnęłam, ale wydaje mi się, że wszyscy dostali to, co powinni ;)

- Dziękuję wszystkim za wszystko, co dotąd dla mnie zrobiliście, jesteście tak niesamowici, że aż nie potrafię tego opisać <3

- Lokowanie produktu: zapraszam na ff o Luke'u, pewnie je znacie, ale cicho XD #revengeff http://revenge-fanfiction.blogspot.com/ (obecnie trwają prace nad niespodzianką, dlatego nie można wejść na bloga, keep calm x)


To chyba wszystko, ahhahaha :D Bardzo was kocham i do następnego x

czwartek, 24 lipca 2014

2.18

(((Część pisałam przy piosenkach:
- Bring Me The Horizon - Deathbeds *moja nowa miłość*
- 5 Seconds Of Summer - Close As Strangers)))

SUPRAJS W NOTATCE, ZAPRASZAM x

Dzień osiemdziesiąty piąty; 25 stycznia

Obudziłem się wcześnie. Większość moich rzeczy została już przewieziona do domu Veroniki, bo Kristine i Patrick okazali się niesamowicie wyrozumiali co do licytacji. Powiedzieli mi jednak, że w związku z nią nie da się nic zrobić i trzeba jedynie przyjąć to z podniesioną głową. I tak właśnie zrobiłem.
Stojąc w progu balkonu pokoju gościnnego i wpatrując się w chmury zasłaniające gdzieniegdzie niebo, pojąłem sens tego wszystkiego. Pojąłem, dlaczego to wszystko się stało, dlaczego matka zmarła, dlaczego akurat ja i Tony zostaliśmy porwani, a Luke pobity. Coś się dzieje w tym mieście, coś bardzo złego, co chce zemścić się na mnie lub na kimś mi bliskim.
A ja zamierzam dowiedzieć się, co takiego.
Zmrużyłem powieki, kiedy promienie porannego słońca wyjrzały zza obłoków i trafiły do moich oczu. Na przekór temu uniosłem głowę jeszcze wyżej, bardziej pokazując sobie niż słońcu, że jestem na tyle silny, żeby się mu postawić. I jakby się mnie przestraszyło, umknęło za najbliższą chmurkę.
Drzwi sypialni zaskrzypiały, a w progu stanął Anthony.
- Cześć.
Odwróciłem się do okna z powrotem i splotłem ręce na piersi, przenosząc ciężar ciała na jedną nogę. Wpatrywałem się w krajobraz pogrążając w rozważaniach.
- O czym myślisz, Calum? - Tony położył dłoń na moim barku, a ja nadal wpatrując się w niebo odetchnąłem głębiej.
- O tym, co się teraz dzieje. Pamiętasz nasze porwanie, prawda? - spytałem, a on wzdrygnął się i zabrał rękę.
- Myślałem, że nie mieliśmy...
- I nadal nie mamy - uciąłem, w końcu na niego spoglądając.
- Oh, w porządku - spuścił wzrok, a ja wróciłem do podziwiania chmur.
- Myślę o tym, kto za tym wszystkim stoi. To nie był przypadek. To, że Luke został pobity, my porwani, a moja matka zamordowana.
- Luke był pobity? - sapnął z niedowierzaniem, a ja skinąłem w milczeniu. - To wszystko, co się dzieje, ma na ciebie wpływ, wiesz?
- Co masz na myśli? - spojrzałem na niego i zmarszczyłem brwi.
- Rozmawiałem z Ronnie. Kiedyś byłeś inny. Wiesz kiedy ją poznałeś. Imprezowałeś, piłeś... - skrzywił się. - Dojrzałeś przez to wszystko. Odstawiasz powoli swoje dawne nawyki i przyjaciół. I to właśnie jest super, wiesz?
- To, że odrzucam swoich najbliższych przyjaciół jest super? - prychnąłem i odwróciłem się od niego. - Wiem, że się zmieniam. I wcale mi się to nie podoba.
- Ale ludzie to doceniają. Możesz się dąsać, ale oni to doceniają. Będą się liczyć z twoim zdaniem, zauważać się, brać pod uwagę do zadań i takie tam - przewrócił oczami. - To brzmi beznadziejnie, ale ma sens.
Spojrzałem przed siebie nieobecnym wzrokiem.
- Chyba ma.
- Calum? - usłyszałem zza pleców i odwróciłem się. Dołączyła do nas Veronica, która stała właśnie w połowie pokoju. Kiedy spotkała mój wzrok, uśmiechnęła się. - Hej.
- Cześć. Czemu już nie śpisz?
Ronnie zmarszczyła brwi.
- Jest już jedenasta, za godzinę zaczyna się licytacja. Wcześnie?
- O Boże, już tak późno? - podszedłem do stolika nocnego i spojrzałem na telefon. Faktycznie, dochodziła jedenasta.
I tym samym została mi godzina.
Westchnąłem ciężko i bez słowa wyszedłem z pokoju. Skierowałem się na dół, gdzie przywitała mnie Kristine smażąca naleśniki.
- Cześć, Calum, jak się czujesz? - uśmiechnęła się do mnie ciepło. Była ubrana jak do pracy, co mnie trochę zdziwiło, ale postanowiłem to zignorować.
- Dzień dobry. Całkiem nieźle, biorąc pod uwagę, że dzisiaj na licytację idzie mój dom rodzinny - mruknąłem, a ona westchnęła.
- Zamierzasz tam być?
- Nie. Nie chcę wiedzieć - uciąłem i usiadłem na krześle najbliżej niej. Ona sama wytarła ręce ściereczką i podeszła do mnie.
- Wiem, że jest ci teraz ciężko. - Nie żartuj, Sherlocku? - Ale mimo wszystko powinieneś wiedzieć, że zawsze możesz na nas liczyć. Włączając w to miejsce zamieszkania.
- Kristine, ja... - pokręciłem głową. - Co ja takiego zrobiłem?
- Skarbie, to nie jest twoja wina, to, co się stało...
- Nie mówię o tym - machnąłem niedbale ręką. - Chodzi mi o to, co zrobiłem dla was, że tak bardzo mnie lubicie?
- Uszczęśliwiasz naszą córkę - uśmiechnęła się szeroko. - Poza tym, wiem, że jesteś dobrym chłopakiem, któremu po prostu na razie się nie wiedzie. Jesteś teraz zwyczajnie w trakcie złej passy, która niedługo przeminie i znów będziesz szczęśliwy, wiesz? - poklepała mnie po ramieniu pokrzepiająco, a ja skinąłem.
- Wiesz, co jest piękne? - spytałem, a ona pokręciła głową. - Że czasami przy Veronice zapominam o tym całym złu, które mnie atakuje.
Kristine wzięła moją dłoń w swoją i ścisnęła ją lekko.
- Ona pewnie czuje to samo. Jest zupełnie inną osobą, odkąd cię poznała. W końcu jest szczęśliwa.

**kot**

Dwie godziny.
Dwie godziny dnia osiemdziesiątego piątego dzieliły mnie od zakończenia licytacji i utraty domu. Nie czułem bólu, żalu, smutku, złości. Nie czułem nic. Taka pustka, jakby ktoś wziął moje serce i w jego miejsce wstawił worek z próżnią. Z niczym.
Leżałem w sypialni Ronnie, z nią na piersi. Oddychała równomiernie, pewnie już zasnęła. Kristine i Patricka nie było. Nie wiedziałem, gdzie wyszli i nie za bardzo mnie to obchodziło. Wpatrywałem się w sufit i znowu myślałem, nawijając czarne włosy Veroniki na palce i głaszcząc jej plecy.
- Moje życie było takie łatwe zanim się w nim pojawiłaś... - westchnąłem. Nie słyszała mnie, ale wiedziałem, że muszę to powiedzieć. - Ale nie wymazałbym cię z niego za nic. Nigdy.
Moją uwagę przykuł mieniący się przedmiot na kołdrze. Wyciągnąłem do niego rękę i zobaczyłem, że to pierścionek mojej mamy. Musiał zsunąć się z dłoni Veroniki. Ująłem delikatnie jej palce, tak, żeby jej nie obudzić, i nasunąłem ozdobę na jeden z nich. Pocałowałem ją w czoło i wróciłem do rozmyślań.
I nawet nie wiem kiedy, ale zasnąłem.

 --------------------------------
 Niesamowicie krótko i w ogóle, ale wymusiłam troszkę tą część i sądzę, że to odczujecie, ale trochę za szybko zabiłam mamę Caluma, przyznaję, i teraz muszę odrabiać takimi oto wymuszonymi gówienkami, żeby mi się zgadzała liczba części. To chyba ostatnia taka wymuszona, bo teraz już mi będzie pasowało :) kot

No więc, ogłaszam KONKURS, yayayayay! <3
Tak na wakacyjną nudę, hahahha :D
W miejscach związanych w jakiś sposób ze Studniową porozrzucałam koty w różnych formach - gify, zdjęcia, emotikonki, zwykłe napisy 'kot' albo grafiki. Jest ich łącznie 10, słownie: dziesięć. Potem koty wymieniacie na spoilery :) Każdy kot symbolizuje jeden spoiler, czyli im więcej miejsc, gdzie te koty można znaleźć, mi podacie, tym więcej spoilerów zgarniacie. Spoilery są takie same, przypisane wobec stopnia trudności odnalezienia. Im trudniejszy kot do znalezienia, tym fajniejszy spoiler ;) Czas macie do końca lipca, więc niedużo, a można zgarnąć naprawdę fajne informacje :)
Jeśli już coś znajdziecie, odzywajcie się w hashtagu #Studniowa albo piszcie bezpośrednio do mnie. Ludzi bez tt zapraszam na maila - cedricellina@gmail.com, ale uprzedzam, że sprawdzam tylko raz dziennie x

No i jak już pewnie większość z was wie, usuwałam części od 2.9 do 2.17 i dodawałam od nowa i mi się wykasowały wszystkie komentarze i wyświetlenia (nie pytajcie, dlaczego to zrobiłam), dlatego też przeczytajcie tego krótkiego twittlongera o tym i pomóżcie mi, z góry dziękuję :') http://twitlonger.com/show/n_1s2jlku

Uff, to chyba wszystko, omg, nazbierało się tego, hahahahha XD

No to tak, dobranoc, kocham was i do następnego! x

2.17

(((Piosenki do części:
- 5 Seconds Of Summer - Close As Strangers
- Ed Sheeran - One
- One Direction - Right Now *miałam dzień starych piosenek i akurat to mi podpasowało :D*)))

Dzień osiemdziesiąty czwarty; 24 stycznia

Lato biegło pełną parą - słońce przygrzewało turystów rozrzuconych na australijskich plażach, sklepy pękały w szwach od spragnionych lodów czy zimnych napojów. Zwykły, ciepły dzień, powiecie. Wcale nie. Dzień, w którym zniszczyło się dla mnie wszystko.
- Hoodie! - zawołał już pijany Michael i wybuchł niezdrowym śmiechem. Przewróciłem oczami odpychając rękę Julie, która leżała na moim barku. - Jak tam tfoja Veronicaaaaaa? Posssfoliła fyjść małemu Calusiowi na impfeeeeeskę? - zawył, a ja pacnąłem się w czoło.
- Uspokój się, stary. Tylko z nią mieszkam, nie jest moją niańką - mruknąłem. - Pozwoliła - dodałem tak cicho, żeby tylko Juls mogła to usłyszeć, a ta parsknęła śmiechem.
- Z szego się tam śmiejesie? - spytał Mike i wpadł na wieszak na kurtki. - Ojej, pszepraszam pana, nie zauwaszyłem...
I ja, i blondynka obok mnie zaśmialiśmy się głośno, po czym Julie spytała:
- Kiedy on zdążył się tak zrobić?
- Nie wiem, ale jest bardziej wstawiony niż ja, a to moja impreza i wszyscy powinni chcieć pić ze mną. - burknąłem, a Juls wbiła mi łokieć w żebra.
- Zazdrosny, panie Hood? - uśmiechnęła się, a ja już miałem zaprotestować, ale przerwał mi głos za moimi plecami.
- Właściwie pan Hood nie jest zazdrosny, ale pani Hood już tak - Veronica roześmiała się i przytuliła mnie od tyłu.
- Cześć, słonko - posłałem jej promienny uśmiech, a Julie udała, że wymiotuje.
- Wystarczy, gołąbeczki, bo już mi niedobrze - wywróciła oczami i odeszła. Odwróciła się jeszcze na chwilę i krzyknęła: - Jeszcze raz najlepszego, Hood!
- Dzięki - powiedziałem pod nosem.
- Hej, co jest? Nie obchodzisz zbyt hucznie swojej spóźnionej imprezy urodzinowej.
- Moja mama nie żyje, to nie jest wystarczający powód? - westchnąłem zrezygnowany. Przynajmniej przy niej nie musiałem udawać szczęśliwego.
- Może i tak. Ale czasu nie cofniesz. Napij się za mną - podała mi jakąś szklankę z drinkiem i sama chwyciła podobną.
Wziąłem potężny łyk i spojrzałem na Ronnie, która właśnie krzywiła się od alkoholu.
- Przecież ty nie pijesz - zauważyłem po chwili.
- Zasady są po to, żeby je łamać - mrugnęła do mnie i znowu się napiła. - Nie piję z pozoru, pamiętasz?
- Taa, znowu pozory - mruknąłem i wziąłem ją za wolną rękę. Pociągnąłem ją w stronę schodów i zaprowadziłem do mojej sypialni. Tam usiedliśmy na łóżku i oboje wpatrywaliśmy się w swoje szklanki.
- Wiesz... - Veronica zaczęła, a ja spojrzałem na nią z nadzieją. Pamiętała?
- Tak?
- Nie jestem pewna, czy to, że śpisz ze mną w pokoju jest dobrym pomysłem - wyrzuciła szybko i odwróciła wzrok.
- Co? Dlaczego? - zmarszczyłem brwi. Nie pamiętała.
- Nie wiem, nie podoba mi się to, jak mogłoby to wyglądać, gdyby kiedyś z rana odwiedzili mnie rodzice - przygryzła wargę.
- Ronnie, czy ty pamiętasz, o czym rozmawialiśmy dwie noce temu? - wypaliłem i położyłem dłonie na ustach chcąc cofnąć czas i wypowiedziane słowa. Veronica jednak spojrzała mi w oczy i pewnym na pozór głosem oznajmiła:
- Tak. Pamiętam, jak snułeś plany o naszej przyszłości w twoim domu, pamiętam jak mówiłeś o tym, że będziesz pisarzem, a ja będę wprowadzać korekty do twoich tworów, żeby były idealne. I przede wszystkim pamiętam, jak mi się oświadczyłeś. - Przy ostatnim słowie jej głos się załamał, a ona odwróciła wzrok.
- Ronnie, ja... - chwyciłem ją za rękę, jednak wyszarpnęła ją i postawiła szklankę na podłodze.
- I pamiętam, jak ci odmówiłam, Calum - powiedziała stanowczo, a ja spojrzałem na nią urażony.
- Nie musisz przyjmować oświadczyn, które wypowiadałem na pół przytomny, ale przynajmniej mnie nie odpychaj - zmarszczyłem brwi.
- Czyli uważasz, że nie chcesz się ze mną ożenić, tak?
- Tak. To były tylko głupie rozmowy, Ronnie - spojrzałem jej w oczy, a ona położyła swoją dłoń na moim policzku i zapłakała bez najmniejszego ruchu. Tylko łzy, nic więcej. - Czy coś nie tak?
- Nie, nigdy. - otarła twarz, jakby dopiero zdała sobie sprawę z tego, że łka. - Czy chcesz się teraz ze mną rozstać? - wyszeptała, a ja momentalnie wziąłem ją w objęcia.
- Jak mogłaś w ogóle tak pomyśleć! Jesteś teraz wszystkim, co mam. Nie mógłbym z ciebie zrezygnować...
- Dziękuję.
- Za co? - zdziwiłem się.
-Spełniłeś moje marzenie. Zawsze chciałam znaleźć kogoś, dla kogo będę wszystkim. - wtuliła głowę w zagłębienie mojego obojczyka, a ja wziąłem ją delikatnie na kolana.
- Hooodieeeee - usłyszałem Michaela zza drzwi, więc westchnąłem poirytowany i zsuwając z siebie Ronnie, podszedłem do drzwi.
- Czego?! - krzyknąłem i zobaczyłem panią w eleganckim stroju tuż za nim.
- Jakaś penienka do siebie, Calum. Bąś gszeszny - wydukał i na pół odszedł, na pół dotoczył się do schodów.
- To, co tu zastałam, tylko utwierdziło mnie w decyzji - mruknęła kobieta, a ja spojrzałem na nią znudzony.
- Przepraszam, kim pani jest?
- Abigail Waterson, komornik sądowy - podała mi rękę, ale ja tylko stałem skamieniały w miejscu.
- O co chodzi? - spytała rzeczowym tonem Veronica zza moich pleców.
- Pani Hood, matka pana Hooda, nie spisała testamentu przed śmiercią. Ten dom jest teraz niczyj, więc idzie na licytację - wzruszyła ramionami, a ja poczułem, jak uginają się pode mną nogi.
- Jak to... na licytację? - wydukałem i przytrzymałem się framugi.
- Przykro mi, panie Hood. Licytacja zaczyna się jutro w południe i kończy o północy. Do rozpoczęcia musi pan zabrać stąd wszystkie swoje rzeczy - rozejrzała się dookoła i zatrzymała zniesmaczony wzrok na nieprzytomnym Michaelu, który miał jeszcze w dłoni czerwony kubek. - A to może okazać się trudne, więc radzę zacząć od razu. Przepraszam również, że przychodzę o dziewiątej wieczorem, ale wcześniej wyceniałam jeszcze inne własności pańskiej matki.
- Jakie inne rzeczy mojej matki?! - wybuchnąłem i już chciałem się rzucić na tą sukę, ale Ronnie złapała mnie za ramię i powiedziała bezgłośnie: ,,Nie, Calum".
- Pierścionek zaręczynowy, na przykład - odpowiedziała Abigail niewzruszona. - Ale okazał się całkowicie bezwartościowy, bo cały pokrył się już rdzą, a kamień i tak był sztuczny. Możesz go zatrzymać - sięgnęła do kieszeni i wsunęła mi w dłoń pierścionek matki. Załkałem cicho i zacisnąłem wokół niego palce.
- Proszę się stąd wynosić, natychmiast - warknąłem do kobiety, ale ona spojrzała na mnie z pogardą.
- To już nie jest pański dom. Nie może mi pan polecić się stąd wynieść.
Mimo to odwróciła się na pięcie i odeszła, mijając na palcach ciało Michaela (bardziej z obrzydzenia niż strachu przed obudzeniem go).
- Calum... - zaczęła Ronnie, jednak przerwałem jej, odwracając się do niej i przyciągając ją do siebie.
- Veronica, jeśli nie jesteś pewna tego, czy naprawdę chcę z tobą być, że naprawdę jesteś dla mnie wszystkim... - uklęknąłem przed nią i wziąłem jej dłoń w swoją. - ...weźmiesz jedyną rzecz, która została mi po mamie. - założyłem pierścionek na jej palec, a ona zaskoczona podniosła rękę i przyjrzała się biżuterii.
- To najpiękniejszy gest, jaki ktokolwiek kiedykolwiek skierował wobec mnie, Calum - przytuliła mnie mocno i zapłakała. - Kocham cię strasznie mocno...
- Ja ciebie też, Ronnie. Ja ciebie też.
Westchnąłem i oboje zamilkliśmy, po prostu stojąc w swoich objęciach. Po jakimś czasie odezwałem się cicho:
- Możesz go odrdzewić, jeśli chcesz, bo ja obecnie nie mam dyspozycji, żeby to zrobić, rozumiesz.
- Rozumiem - wyszeptała i odsunęła się ode mnie, po prostu patrząc mi w oczy. - Pomóc ci się spakować?
Skinąłem i w ciszy zabraliśmy się za zbieranie moich rzeczy do losowych toreb i pudeł.

---------------------
 Oki doki, pewnie mnie zabijecie za to i w ogóle, ale oczy mi się zamykają, bo spałam w nocy z godzinkę maksymalnie. Wracałam sobie z tego Wrocławia, a moja koleżanka z przedziału nagle rzyga, biegnę z nią do łazienki, poszłam jej po wodę, siedziałam z nią cały czas tam i zawsze z nią biegałam jak coś się działo, a moja super świetna kadra miała to w dupie, oops ;_; jeszcze sobie koleś stwierdził, że razem ze swoją grupką dwudziestoosobową zrobi sobie dodatkowy przedział na korytarzu i raz Zuza nie zdążyła dobiec i jej trochę wyciekło między palcami koło jego nóg (mmm smacznie) i on zaczął się do mnie spinać, że to nie jest stodoła i że ona ma się ogarnąć i w ogóle, myślałam, że mu przywalę w ryj normalnie, nfcdjubhnujfdhnsbjf

OGÓLNIE TO BIG LOVE DLA ELLI I ALI, KTÓRE DBAŁY O TO, ŻEBY LUDZIE GŁOSOWALI NA STUDNIOWĄ W TEJ ANKIECIE, BYŁYŚMY DRUGIE, DZIEWCZYNY! JESTEŚCIE NIESAMOWITE, JESTEM Z WAS TAK CHOLERNIE DUMNA, ŻE TO AŻ BOLI, OMG, JESTEŚCIE KOCHANE <33333

No a obóz ogólnie spoko, najpierw jechaliśmy do Szklarskiej i po nieprzespanej nocy 20 km pod górę, różnica wysokości około 500 metrów, potem 2 noce w schronisku Na Hali Szrenickiej, po czym szliśmy 10 km do schroniska Odrodzenie, gdzie spaliśmy tylko jedną noc i następnego ranka już znowu w drodze, tym razem jakoś 15 km do schroniska Samotnia, tam byliśmy 5 dni, potem do Karpacza, z Karpacza do Jeleniej Góry, z Jeleniej Góry do Wrocławia, we Wrocławiu spaliśmy w Komendzie Dolnośląskiej ZHR (lel co XD) i byliśmy tam 2 dni i dzisiaj wróciłam. Tam, gdzie zostawaliśmy na kilka dni oczywiście dziennie średnio 12-13 km :)) Ale spoczko, dałam radę, nawet z ogromnym plecaczkiem, yay <3

Chciałam pisać na obozie, ale w każdym wolnym czasie spałam XD

No więc, witajcie z powrotem, kocham was i w ogóle :)

Ps. NIESPRAWDZANY, przeliteruję: N I E S P R A W D Z A N Y :)

2.16

(((Piosenki do części:
- Ed Sheeran - I'm A Mess *uzależniłam się od Multiply, wybaczcie*
- Glee: The Warblers - Do Ya Think I'm Sexy *nie ma nic do części, ale mam jakąś fazę na dziwne piosenki dzisiaj, lel, hahaha*
- 5SOS - English Love Affair)))

ULTRA NIESAMOWICIE NIEZIEMSKO STRASZNIE I CHOLERNIE MOCNO WAŻNA NOTATKA


Dzień siedemdziesiąty siódmy; 17 stycznia

Mój dom przestał być domem. Znaczy się, cóż, nadal był, istniał jako budynek, ale już nie jako dom. Opustoszałe wnętrze przypominało mi tylko o tym, że muszę dorwać tych gnojów. Jak najszybciej. Na razie jednak muszę dać sobie z tym spokój, bo już i tak nie jestem stabilny emocjonalnie, przynajmniej nie na tyle, żeby ścigać członków jakiejś pieprzonej mafii, czy Bóg wie czego.
W każdym razie, przez cały tydzień nie wychodziłem z pokoju, jeśli nie było to konieczne, nie rozmawiałem z nikim. Veronica codziennie podejmowała próby i przychodziła, siedząc pod drzwiami średnio godzinę każdego dnia i z bezradnym westchnieniem opuszczała dom. Mimo to nadal przychodziła. To było niesamowite i okazało się chyba jedyną rzeczą, która potem utrzymywała mnie przy życiu.
Rankiem dnia siedemdziesiątego ósmego nadal powinienem być sam w swoim pokoju, obudziłem się jednak z ciężarem na swojej piersi. Otworzyłem oczy i zobaczyłem głowę Ronnie spoczywającą na moim torsie, a po chwili jej ciało, które leżało na łóżku tuż koło mnie, z jedną nogą zaplecioną wokół mojej. Przez chwilę napawałem się jej widokiem - wyglądała jak blady anioł z aureolą rozczochranych, czarnych włosów, rozchylonymi, różowymi wargami i delikatnie zmarszczonych brwiach. Po chwili jednak dotarła do mnie rzeczywistość - drzwi mojej sypialni były zamknięte na klucz od środka, w dodatku dochodziła jedenasta. Veronica powinna być w szkole.
- Dzień dobry - wyszeptałem do jej ucha i przytuliłem ją mocno. Włamała się tutaj czy nie - dobrze było mieć ją przy sobie.
Ronnie zatrzepotała rzęsami przez sen i po chwili otworzyła oczy, od razu spoglądając na mnie z niepokojem i czymś jeszcze. Zakłopotaniem? Nie jestem pewien.
Wstała jednak od razu i przygładziła swoją plisowaną spódniczkę, której, tak na marginesie, nic to nie dało, bo nadal była niesamowicie pognieciona.
(((Przerwa w części na lokowanie nowych filmików Magcona, dokładniej Casha - i Nash, i Cam wstawili dzisiaj nowe filmiki, gdzie czytają hejty z komentarzy z youtube'a, zapraszam. Koniec lokowania produktu)))
- Jak się czujesz? - spytała, podchodząc do biurka i podając mi szklankę wody. Przyjąłem ją z wdzięcznością, chociaż nie podobało mi się to, że traktowała mnie jak chorego.
- Lepiej. Jak się tu dostałaś?
- Zostawiłeś otwarte okno. Wiesz, byłam kiedyś w klubie alpinistycznym - zachichotała, a ja uśmiechnąłem się słabo. - Wiesz, domyślam się, że to trochę za dużo jak na tak mało czasu, jednak jeśli czujesz się źle sam w tym domu, wiesz... możesz zamieszkać z nami - wyrzuciła na jednym wdechu, a ja spojrzałem na nią z szeroko otwartymi oczami.
- Co? Czemu?
- Żebyś nie czuł się samotny - wyjaśniła i pokryła się rumieńcem. Wstałem i położyłem szklankę na podłodze. Podszedłem do niej i oparłem dłonie na jej talii.
- Nie jestem pewien, czy jestem gotowy na Darkstone'ów dwadzieścia cztery godziny na dobę - uśmiechnąłem się, a ona zmarszczyła nos.
- Nie jest aż tak źle.
- Powiedziała Darkstone - pocałowałem ją w policzek i ułożyłem głowę w zagłębieniu jej obojczyka.
- Dowiedziałam się, gdzie mieszka Nash - rzuciła, wyraźnie próbując odciągnąć umysł od mojego ciepłego oddechu na jej szyi.
- Hm? - mruknąłem i zostawiłem pocałunek tuż za jej uchem. Drgnęła nieznacznie, jednak poczułem to. - Coś nie tak?
- Nie, Calum, ja tylko... - przygryzła wargę i spuściła wzrok. - Kiedy się do mnie zbliżasz w każdy możliwy sposób oprócz przytulania czy całowania, ale wiesz, takiego zwykłego, ja... Ja po prostu czuję Luke'a, okej? - wyrzuciła i przetarła twarz dłońmi.
Zamarłem.
- Ale... Minęło tyle czasu...
- Czas nie leczy do końca, nigdy - warknęła, a ja zamrugałem kilka razy, niepewny odpowiedzi. Stałem więc w ciszy i wpatrywałem się w nią. Nie chciałem się przecież do niej dobrać, do cholery.
- Sądzę, że jesteś spóźniona do szkoły - powiedziałem w końcu, a ona zerknęła na zegarek.
- Chyba masz rację - szepnęła tak cicho, że ledwo ją usłyszałem. Wzięła swoją torbę i już zmierzała ku drzwiom, jednak odwróciła się i rzuciła:
- Adelaide.
- Co? - zmarszczyłem brwi.
- Nash mieszka w Adelaide.
Po tych słowach odkluczyła drzwi i wyszła.

***

Kiedy stałem pod znajomą bramą, zdałem sobie sprawę z tego, jak szybko zaszło dziś słońce. Faktycznie, było trochę pochmurno, ale mimo wszystko był środek lata.
Dom Darkstone'ów jak zwykle prezentował się świetnie, więc porzuciłem myśli o ruchach Ziemi wokół Słońca i zadzwoniłem do furtki. Odebrała Veronica. Oczywiście.
- Halo?
- Cześć - odezwałem się cicho, a ona przez chwilę najwyraźniej zacięcie rozmyślała, bo po chwili powiedziała:
- Wejdź.
I wpuściła mnie do środka.
Nie będę rozwlekał się na temat wyglądu tego domu; chyba każdy potrafi sobie wyobrazić, jak może się prezentować rezydencja dwóch wysoko postawionych ludzi, którzy nigdy nie zakładają tych samych ubrań.
Ronnie stała w holu i miała mokre policzki. Płakała i nawet nie chciała tego przede mną ukryć.
- Wiedziałam, że przyjdziesz - przyznała. - Dlatego przygotowałam ci już pokój. Jest naprzeciwko mojego. Trafisz sam.
Odeszła, zostawiając mnie samego w korytarzu tego wielkiego domu.
- Trafię - mruknąłem i skierowałem się w stronę schodów.
Boże, tu wszystko było takie ogromne.
Otworzyłem drzwi wskazanego pokoju i rzuciłem się na perfekcyjnie pościelone łóżko. Co mi tam, i tak je zepsuję jak będę szedł spać, pomyślałem.
Przebrałem się więc w dresy i wszedłem pod kołdrę, wciągając zapach perfum Veroniki, którymi pachniała pościel. Mijały minuty, kwadranse, a ja nadal nie spałem. Kiedy spojrzałem na zegarek, wskazywał jedenaście po północy. Usiadłem na łóżku i przetarłem twarz. Byłem śpiący, ale nie mogłem spać. Dlaczego?
Drzwi sypialni uchyliły się cicho, a do środka weszła Veronica. Stanęła kilka kroków ode mnie.
- Nie mogę spać bez ciebie przy mnie, wiedząc, że jesteś w tym samym domu - przyznała, a ja bez słowa przesunąłem się bliżej krawędzi i położyłem, czując jak materac delikatnie się rusza, kiedy Veronica układała się koło mnie.
Obudziłem się kilka godzin później, tuląc do siebie Ronnie, która kurczowo trzymała moją rękę, jakby bała się, że ucieknę. Uśmiechnąłem się na ten widok i ponownie zamknąłem oczy.

---------------
Zepsułam tą końcówkę, ale się spieszyłam, bo muszę wstać wcześnie na jakąś cholerną zbiórkę z plecakami, gdzie będę wędrować po mieście przez nie wiadomo ile z ogromnym plecakiem spakowanym na obóz, świetnie. Tak, bo sobie jadę na obóz wędrowny w Karkonosze i przez 12 dni będę hasać po górach, więc jak ktoś znajdzie jakąś tańczącą rusałkę w tamtych okolicach to może śmiało wszystkim powiedzieć, że to ja i że mnie widział, lel
Jest sprawa. Studniowa dostała się do kolejnego etapu (ostatniego już) konkursu na blog Spisu Opowieści. Tym razem głosować można tylko RAZ, ale i tak liczę na waszą koniową moc, to dla mnie naprawdę ważne. Dziękuję wam również za wszystkie głosy w poprzednim etapie, jesteście niesamowite!
Link do nowej ankiety - http://sonda.hanzo.pl/sondy,228867,7ncy.html
Będzie ona również dostępna w pasku bocznym kiedy dostanę html'a.
W ogóle zepsuły mi się dziś słuchawki i się wkurzam, nfidsnginds ;_;
Użyłam tylko jednej emotikonki na całą notatkę, naprawdę jestem zmęczona, omg

Kocham was bardzo mocno!

Ps. Wyjeżdżam 9 lipca o 22 i wracam 21 lipca o 8, w tych dniach nie będzie żadnej, żadnej, żadnej części. Wykorzystajcie ten czas na przeczytanie wszystkiego od początku i przemyślenie niektórych wątków, może uda wam się rozwikłać jakąś zagadkę? Kto wie...
Pps. Stuknęło 7 tysięcy! Dziękuję wam bardzo serdecznie! Jesteście niesamowite, Koniki.

2.15

(((Część napisałam przy:
- Ed Sheeran - Afire Love *nawet jeśli nie do części to i tak polecam posłuchać, bardzo mądra piosenka*
- Ed Sheeran - Even My Dad Does Sometimes
- Ed Sheeran - Nina)))

NOTATECZKA ZAPRASZA, JOŁ



Dzień siedemdziesiąty czwarty; 14 stycznia



Pogrzeb mojej mamy minął szybko. W kościele odbyło się krótkie nabożeństwo, każdy obecny był dla mnie obcy i mam wrażenie, że przybył tylko z polecenia rodziców Veroniki, którzy opłacili całą uroczystość i zajęli się jej przygotowaniem.

Potem przenieśliśmy się na cmentarz, gdzie wylało się kilka łez, głównie ode mnie i Ronnie, która ciągle uparcie trzymała moją rękę. Przyłapałem raz Kristine na wycieraniu chusteczką policzków i Patricka, który obejmował ją, szepcąc jej coś do ucha. Cała reszta stała pusto wpatrując się w znikającą w ziemi trumnę. Nie znali tej kobiety, nie mieli kogo żałować.

Sama stypa zaś okazała się dla mnie niezwykłą terapią. Ronnie podeszła do mnie i usiadła na krześle koło mnie. Wziąłem ją za rękę i uśmiechnąłem się cierpko.

- Co jest, Darkstone? Szkoda ci starej kobiety, której prawie nie znałaś?

- Nie mów tego, Calum. Twoja mama była niesamowitą kobietą, mimo że za dobrze jej nie znałam. Wiesz,że potrafię od razu powiedzieć, czy ktoś jest dobry, czy nie.

- Nie mówiłaś mi od razu, że Luke jest zły - zauważyłem zgryźliwie, a ona skrzywiła się.

- Nie przypominaj mi, proszę - szepnęła, a ja westchnąłem.

- Przepraszam. Naprawdę nie chciałem. Po prostu miotają mną emocje.

- Calum, tutaj jesteś - usłyszałem za swoimi plecami i odwróciłem się. Tuż za mną stała Kristine. Jej policzki, mimo starannych prób zatuszowania tego, nadal były pokryte cienkimi stróżkami zaschniętego makijażu. - Jak się trzymasz?

- Jest w porządku - odparłem i wzruszyłem ramionami.

- To dobrze, już zaczynałam się martwić. Pamiętaj, że zawsze możesz liczyć na mnie i na Patricka, jeśli byś czegoś potrzebował - położyła rękę na moim barku, a ja podziękowałem jej skinieniem głowy. Chwilę później odeszła, a ja zostałem sam z Veronicą. Przynajmniej tak mi się wydawało, bo nie zauważyłem Anthony'ego, który zajął miejsce po mojej drugiej stronie.

- Mama jest głupia - powiedział, a ja podskoczyłem w miejscu. Odwróciłem się w jego stronę, a on skrzywił się i powtórzył: - Mama jest głupia.

- Przynajmniej masz mamę - odpowiedziałem cierpko, ale on puścił to mimo uszu.

- ,,W porządku" nie oznacza ,,dobrze". ,,W porządku" nie oznacza ,,szczęśliwy". ,,W porządku" to stan, w którym nie czekasz na kolejny dzień z podekscytowaniem, w którym nie jesteś szczęśliwy, w którym czasem się zaśmiejesz, ale to nie oznacza, że jesteś radosny. ,,W porządku" to tylko zamiennik ,,jeszcze żyję". Taki stan egzystowania, w którym wszystko jest ci obojętne. Równie dobrze mógłbyś umrzeć i w tym momencie, ale to i tak byłoby ,,w porządku".

- Kiedy ty tak wydoroślałeś? - Veronica spojrzała na niego ponad moim ramieniem.

- Kiedy suszyłaś włosy dzisiaj rano - uśmiechnął się do niej, a ja spojrzałem mu w oczy.

- Dziękuję, że rozumiesz - wyszeptałem, tak, żeby tylko on mógł mnie usłyszeć. Odpowiedział skinieniem i odszedł, siadając kilka krzeseł dalej i dając mi do zrozumienia, że mam porozmawiać z Veronicą.

- Więc - zaczęła, skubiąc nitkę swoich szortów. Były śliczne. Ona była śliczna. Nadal. Uciekłem wzrokiem na wazon na stole.

- Więc - powtórzyłem, a ona ścisnęła moją rękę, niemo prosząc mnie, bym na nią spojrzał.

- Pamiętaj, że nadal masz mnie. Zawsze będę przy tobie, nieważne, co się stanie. Zawsze będę cię kochać, zawsze będę cię wspierać. Jestem wdzięczna losowi, Boże, jestem tak niesamowicie wdzięczna, że mogłam cię poznać. Jesteś wspaniałym człowiekiem. Nie zapominaj o tym.

Ciągle patrzała mi w oczy, a ja nie wytrzymałem i porwałem ją w objęcia, szlochając w jej obojczyk.

- Była taka młoda, Ronnie, miała tyle życia przed sobą...

- Wiem, Calum, wiem. - gładziła mnie delikatnie po włosach, szepcząc do mojego ucha. - Zawsze będzie z tobą. Nie widzisz jej, ale zawsze będziesz tobą.

- Dziękuję.

- Za co? - zdziwiła się.

- Za to, że jesteś - pocałowałem ją w czoło, a ona przytuliła mnie mocniej.

- Zawsze będę. A ty zawsze będziesz? Obiecałeś mi to, pamiętasz?

- Pamiętam. Zawsze będę przy tobie, kiedy będziesz mnie potrzebowała.

Spojrzałem w górę odrywając się od niej na chwilę.

- Pamiętasz, kiedy nie zjadłem kolacji, mamo? Na pewno pamiętasz. Przewidziałaś to. Przewidziałaś, że się zakocham.

------------------
Krótko, bo to część przejściowa, teraz powolutku nastąpi rozwiązanie akcji rozdziału drugiego. Tylko 5 części do końca rozdziału 2 i tylko 9 dni do kwartału Studniowej! Nie będzie mnie wtedy w domu, będę się szlajać po górach, ale jak tylko wrócę, napiszę do was. Tymczasem proszę was o wypisanie waszych ulubionych fragmentów z całej Studniowej jak dotąd w hashtagu #Studniowa, kocham to czytać <3
Pewnie parę z was już zauważyło, ale zrobiłam trailer pierwszych dwóch rozdziałów Studniowej i w sumie jestem z niego zadowolona, znajdziecie go w podstronie 'Trailer'.
W OGÓLE JESTEM W ROZPACZY, AFTER PO ANGIELSKU SIĘ SKOŃCZYŁ I JESTEM ZDESPEROWANA, WIĘC NAPISAŁAM DO WYDAWNICTWA, ŻEBY PRZETŁUMACZYLI KSIĄŻKOWĄ WERSJĘ NA POLSKI (tak, wychodzi książkowa wersja Aftera) I OMG TEN OSTATNI ROZDZIAŁ BYŁ PERFEKCYJNY *jeśli czytasz Aftera to nie czytaj dalej aż do następnego akapitu, bo spoileruję* ONA NIE CHCIAŁA GO POŚLUBIĆ, A ON SIĘ JEJ OŚWIADCZAŁ CIĄGLE, A W OSTATNIM SIĘ SPOTKALI PO LATACH I ONA DO NIEGO, ŻE CHCE GO POŚLUBIĆ, WIĘC ON DO NIEJ 'TO JEDZIEMY DO VEGAS', ALE ONA NIE BYŁA PEWNA CZY CHCE OD RAZU, A ON JEJ POWIEDZIAŁ, ŻE VEGAS JEST KILKANAŚCIE GODZIN DROGI STĄD I WTEDY SIĘ NAMYŚLI, A ONA TAKA OK I OMG <33333
No i znowu napiszę, że bardzo was kocham i jaram się 'Photograph' Eda Sheerana, bo jest takie Koniowe, yaaaay!
I WŁAŚNIE HOLANDIA WYGRAŁA W KARNYCH MECZ O PÓŁFINAŁ, YESSSSS BICZYS *tylko ja oglądam mecz i piszę część o stypie XD*

2.14

(((Dziś bez piosenek. Pisałam przy wszystkim możliwym, co tylko się włączało. Jeśli już ktoś się uprze:
- Ed Sheeran - One - wersja płytowa)))


Dzień sześćdziesiąty ósmy; 8 stycznia następnego roku

Drogi panie XYZ!
Niestety nie jestem w stanie dłużej wykonywać pańskich żądań ani współpracować z panem oraz pana wspólnikami. Uznałem, że nie ma najmniejszego sensu chronić osoby, której nawet nie znam. Jeśli moja rzekoma siostra istnieje, w co śmiem wątpić, odezwałaby się do mnie w okresie szesnastu poprzednich lat mojego życia, a jeśli nie zrobiła tego dotąd, na pewno kiedyś to zmieni. Przepraszać nie zamierzam; dziękować za owocną współpracę również. Mogę jedynie być wdzięczny za obłąkanie w oczach moich najbliższych przyjaciół oraz możliwość zniszczenia życia zwykłej dziewczynie, nie wiem nawet, co takiego zrobiła.
Po raz ostatni i finalny, w ostatniej możliwej korespondencji i wysyłając ostatni swój raport,
Lucas Hemmings

Minął już tydzień, odkąd byłem w związku z najpiękniejszą, najmądrzejszą i najcudowniejszą dziewczyną na świecie. I przyznam bez bicia, owinęła mnie sobie wokół palca. (((notatka autorki: Czy wy też mieliście od razu w głowie Wrapped Around Your Finger? :D))) Każdy jej uśmiech zabijał mnie od środka, każde spojrzenie odbudowywało po kawałku. I tak w kółko.
Ale całkiem mi się to podobało.
Poddałem się czystej woni zapomnienia, przesączonej imbirem, mydłem i Veronicą. Zatapiałem się w niej, wyłączając wszystkie zmysły, umierając w jej ramionach i rodząc się na nowo. Nowym człowiekiem, nieśmiertelnym, niezmiernie mocnym wytworem ludzkiej wyobraźni, który powstawał we mnie po kawałku i budował nowego mnie. Takiego, jakim powinienem być od początku.
Niemniej jednak, takie chwile wywoływały później niesamowite uczucie tęsknoty, kiedy te ramiona, które trzymały wszystkie moje kawałki w miejscu, uciekały do domu, do siebie.
Dom nie jest miejscem, tworzy go osoba. Moim domem jest Veronica. To przy niej czuję to ciepło ogniska domowego, jestem bezpieczny. Ona jest moim solidnym murem, fundamentem mojego życia, które dotąd było jedynie zbudowane na piasku, więc zawsze chwiało się między dobrym a złym.
Kochałem ją. Nadal kocham.
Dnia sześćdziesiątego ósmego moje plany poszły jednak w łeb. Wszystkie.
- Hej, Caluś - rzuciła zaczepnie, całując mnie w policzek i podając mi pudełka z filmami.
- Cześć. Co dzisiaj? - spojrzałem na kolekcję. Avatar i American Pie 7. - Naprawdę? American Pie? - zachichotałem i przytuliłem ją. Wsadziła głowę w zagłębienie mojego obojczyka i również się zaśmiała.
- Przestań, widzieliśmy już chyba wszystkie możliwe filmy.
- Wiem, co obejrzymy! - wykrzyknąłem uradowany i pobiegłem do góry po płytę, właściwie jedyną, którą posiadałem. Nie byłem zbyt dobry w kolekcjonowaniu filmów.
Chwyciłem pudełko z półki i zadowolony z siebie zbiegłem po schodach, wręczając je Ronnie.
- Camp Rock? - spojrzała na mnie z niedowierzaniem. - Naprawdę ci się poprzewracało w tej główce, prawda? - zaśmiała się, jednak wzięła ode mnie film i podeszła do telewizora, żeby go uruchomić. Udałem się w tym czasie do kuchni i wziąłem jakieś chrupki kukurydziane, które wsypałem do miski. Veronica już siedziała na kanapie ze splecionymi nogami i wpatrywała się w napisy początkowe. Zaśmiałem się w duchu pamiętając, że zawsze przeżywała film od pierwszej do ostatniej klatki.
- Przyniosłem prz...
- Shh! - syknęła i wróciła do oglądania. Westchnąłem i położyłem chrupki na stoliku, po czym usiadłem obok dziewczyny i przytuliłem ją delikatnie.
Akcja wlokła się niemiłosiernie (głównie dlatego, że widziałem ten film już milion razy), więc zacząłem bawić się włosami Ronnie. Jak zawsze były perfekcyjnie uczesane, dzisiaj zebrane w kucyka u góry głowy. Nie wiem, jak dziewczynom chce się w to bawić. Nawijałem kolejne kosmyki na palce, aż w końcu, po pięciu minutach, Veronica spojrzała na mnie poirytowana.
- No co? - spytałem z uśmiechem, a ona rzuciła mi mordercze spojrzenie.
- Skoro nie chciałeś tego oglądać, to po co w ogóle proponowałeś? - mruknęła i wyswobodziła się z moich objęć.
Wstała z kanapy i ruszyła do góry po schodach.
- Oj, Ronnie, nie obrażaj się, skarbie... - krzyknąłem i pobiegłem za nią.
- Będę. - fuknęła z piętra i zatrzasnęła za sobą drzwi. Była w moim pokoju, wiedziałem o tym. Zawsze tam chodziła. Uśmiechnąłem się pod nosem. Po tym, jak Ronnie nie wychodziła przez kilka minut, uchyliłem drzwi mojej sypialni i zobaczyłem ją z moją gitarą na nogach i pogiętą kartką przed sobą. Podszedłem do niej i wziąłem ją w dłonie, ale Veronica szybko mi ją wyrwała.
- Co tam jest? - spytałem zaciekawiony.
- Nic, ja tylko... - przygryzła wargę. - Ułożyłam chwyty do piosenki.
- Ale super! Czemu nie chcesz mi pokazać?
- Do I've Got This Friend. - spuściła wzrok, a ja kucnąłem i uniosłem jej podbródek.
- Zagraj mi - wyszeptałem, a kiedy skinęła, usiadłem za nią na łóżku. Grała cicho i delikatnie, jej palce ledwo muskały struny.
- Can I have a minute? - zaczęła śpiewać. Miała taki kojący głos. - I've gotta tell you something. I heard that someone likes you and it might be nothing but he's...
- Right in front of you - dokończyłem za nią i uśmiechnąłem się.
Nie zauważyłem nawet, kiedy piosenka dobiegła końca, a Ronnie zaczęła patrzeć na mnie wyczekująco, dopiero kiedy chrząknęła znacząco, wróciłem do rzeczywistości.
- I jak? - zapytała cichutko.
- Niesamowicie - wyszeptałem i przytuliłem ją, składając jej delikatny pocałunek na policzku, a potem na jej wargach.
- Cieszę się, że ci się podoba - uśmiechnęła się do mnie i opierając głowę na moim ramieniu, zamknęła oczy.
- O czym myślisz? - zerknąłem na nią i westchnąłem. Była taka piękna, to nie mieściło się w mojej głowie.
- O nas. Zobacz, jeszcze miesiąc temu cię nienawidziłam - pokręciła głową i zaśmiała się krótko.
- Tylko tak ci się wydawało. Zawsze mnie kochałaś. Mnie nie da się nie kochać - uśmiechnąłem się szeroko, a ona dźgnęła mnie łokciem. - Ała!
- Co do spraw niezawierających twojego wybujałego ego - przewróciła oczami. - Nash zadzwonił dzisiaj i pytał, czy nie chcemy umówić się z nim i Alice na obiad, bo wyjeżdża do domu za kilka dni i możemy się już nie spotkać.
- Gdzie on tak właściwie mieszka? - spytałem i w tym samym momencie zadzwonił mój telefon. Poczekałem, aż Ronnie odpowie 'nie wiem', po czym odebrałem połączenie.
- Witam, panie Hood. Tutaj szpital Ravensdale - otworzyłem szeroko oczy. O, nie. - Dzwonię, ponieważ pańska matka jest w niestabilnym sta...
- Już jadę - wyrzuciłem z siebie i pociągnąłem Veronicę za rękę, zanim w ogóle mogłem jej wyjaśnić, co się działo. Rozłączyłem się w biegu i założyłem buty. Poleciłem jej zrobić to samo, w tym czasie zamykając drzwi tarasu i chwytając klucze z blatu w kuchni.
- Calum? Co się stało? - spytała wsiadając do samochodu.
- Chodzi o moją mamę. Jest w szpitalu - odparłem szybko i wsadziłem kluczyk do stacyjki.

***

Ravensdale wcale się nie zmieniło. Ci sami ludzie, to samo wnętrze. Zmieniła się jednak pacjentka.
Wpadłem do środka, ciągnąc Ronnie za rękę i spytałem pielęgniarkę o moją mamę.
- Na razie nie możesz do niej wejść, ale porozmawiaj z doktorem, jest obecnie w sali dwieście dziesięć...
Nie pozwoliłem jej dokończyć, bo już ruszyłem biegiem do wskazanej sali. Wleciałem do niej jak opętany i zasypałem lekarza gradem pytań.
- Pańska matka została zaatakowana, ma klika ran kłutych i kilka ciętych, jej stan jest niestabilny. W jej dłoni przechodzień, który znalazł ją na chodniku, zauważył karteczkę, ale nie wiem, czy coś panu powie - podał mi zwitek papieru, a ja przeczytałem go szybko.

Podziękuj swojemu koledze,
XYZ

Zgniotłem ją ze złości i cisnąłem do kosza.
- Cholera jasna! - zagrzmiałem, a doktor spojrzał na mnie ze współczuciem.
- Pańska matka jest nieprzytomna i czeka na operację, ale pozwolę się panu z nią zobaczyć. Pięć minut - powiedział stanowczo, a ja wzrokiem ponagliłem go do zdradzenia mi sali. Westchnął. - Trzysta dwa.
Ruszyłem do wskazanego pomieszczenia i stanąłem przed nim. Veronica dobiegła po kilku sekundach i położyła dłoń na moim barku.
- Poczekam tutaj.
Skinąłem i wszedłem do środka.
Mama leżała w szpitalnym łóżku, przypięta do różnych parametrów i kroplówek. Była cała poobijana, widziałem to na jej twarzy, ale kiedy się zbliżyłem, zabrakło mi tchu. Zobaczyłem plamy krwi na jej opatrunkach.
O mój Boże.
- Mamo - wyszeptałem i upadłem na kolana koło niej. Oparłem czoło o łóżko i przestałem wstrzymywać cisnące się do moich oczu łzy. Plamiły pościel, mieszały się z odgłosami mojego szlochania.
- Mamo... - jęknąłem i znowu zaniosłem się płaczem. - Tak bardzo... Tak bardzo cię kocham, wiesz? Nie chcę cię stracić... - ująłem jej dłoń, całując po kolei każdy palec. - Nie dałbym bez ciebie rady, mamo. Jesteś całą moją rodziną... Nie zostawiaj mnie, proszę...
Jak na przekór, jedno z urządzeń zaczęło piszczeć coraz wolniej, a ja wpadłem w panikę.
- Nie, nie, mamo, nie! - krzyknąłem w momencie, kiedy pikanie stało się ciągłe. - Lekarz! Lekarz! Gdzie tu do cholery są lekarze?! - wrzasnąłem, desperacko gładząc rękę mamy. - Nie, proszę, nie rób mi tego!
Do środka wbiegła cała chmara pielęgniarek i doktorów.
- Proszę! - krzyknąłem odciągany od ciała matki.
Jeden z lekarzy wyjął zestaw reanimacyjny.
- Proszę, mamo!
Prąd, uderzenia na klatkę...
- Proszę!
I kolejne, i kolejne. W końcu sztab odwrócił się do mnie powoli i spojrzał na mnie współczującym wzrokiem.
- Odeszła - powiedział jeden z doktorów.
Stałem w miejscu i patrzyłem przed siebie nieobecnym wzrokiem. Po chwili lekarze zaczęli się ulatniać, w środku został tylko jeden, który zajął się jakąś papierkową robotą.
- Proszę... - wyszeptałem i opadłem na kolana w miejscu, w którym stałem.
- Calum? - usłyszałem głos Veroniki, która chwilę później położyła dłoń na moim barku. - Wszystko w porządku?
- W porządku?! Właśnie widziałem śmierć swojej matki, widziałem, jak jej serce przestaje bić, jak odchodzi z tego świata! Czy naprawdę sądzisz, że jest w porządku?! - krzyknąłem na nią, ona jednak tylko kucnęła koło mnie i wzięła mnie w ramiona. Po chwili płakałem w jej ramię, a ona uspokajająco głaskała mnie po głowie.
- Shh... Wyjdziemy z tego, Calum. Razem. Poradzimy sobie.
- A co, jeśli nie? - zapłakałem.
- Na pewno. Twoja mama jest teraz aniołem i patrzy na ciebie z góry. Chciałaby, żebyś sobie poradził. Dla niej.
Spojrzałem jej w oczy, które były szklane, jakby zaraz sama miała się rozpłakać.
- Dla niej - powiedziałem pewnie i przetarłem pojedynczą łzę z policzka.
Zrobię to.
Dla niej.

------------
Ryczę sobie, super :))
Dziękuję jeszcze raz wszystkim, którzy byli dzisiaj na twittcamie (właściwie to wczoraj, ale nic), mam nadzieję, że nie odstraszyłam was swoją chorą osobowością :')
No także ten. W sumie nie mam nic więcej do napisania. Jakoś tak dzisiaj bez słów. Część jest za smutna na długie notatki.

Kocham was mocno! xxx

2.13


(((Część napisałam przy:
- Shakira - Empire *miałam to w głowie cały czas, lel*
- 5SOS - Ed Up Here
- The Vamps - Last Night

oraz z przerwami na filmiki Magcona, w szczególności Nasha)))

Dzień sześćdziesiąty pierwszy; 31 grudnia

Sylwester. Skąd w ogóle wzięła się ta tradycja? Zmiana cyferki w roku, tylko tyle. Teoretycznie rzecz biorąc, sylwestra obchodzić powinniśmy w takim razie każdego kolejnego dnia, bo przecież codziennie taką cyferkę zmieniamy, w innym miejscu, ale zmieniamy.
Niemniej jednak ta bezmózga ludzka rasa już od ponad tysiąca lat świętuje przejście między dwoma latami. Wybiera się na imprezy, je, tańczy, pije, śpiewa i wszystko, co tam się komu wymarzy.
Mój sylwester zawsze spędzany był z chłopakami, co roku u innego. Po tym w zeszłym roku, który odbywał się u mnie, musiałem wymieniać trzy szyby i zbierać wszędzie zużyte prezerwatywy czy puste butelki. Cieszyłem się, że w tym roku wybierałem się do Ashtona, bo on zawsze urządzał imprezy z klasą. Chociaż, klasa może być rozumiana dwojako. Sprostowanie: Ashton urządzał imprezy z motywem przewodnim, do którego dopasowywane były różne gry pijackie i nie tylko.
Oh, kogo to obchodzi.
Nie wiedziałem, jak mogę na taką imprezę przyprowadzić Ronnie. Faktycznie, zmieniła się, ja się zmieniłem, ale sylwester z nami nie jest czymś, czego jej teraz trzeba.
- O czym myślisz, Calum? - spytała cicho, ściskając moją rękę. Siedzieliśmy w parku na trawie, a ona w ciszy skubała źdźbła, teraz jednak zaprzestała tej czynności.
- O dzisiejszej imprezie - przyznałem.
- Imprezie? Nic wcześniej nie mówiłeś, że idziesz na jakąś imprezę - zmarszczyła brwi. No to jedziemy.
- Właściwie to idziemy na imprezę. My. - przygryzłem wargę.
- Jesteś pewien?
- Nie do końca. Wiem, że to nie twoje towarzystwo i w ogóle, ale nie chcę spędzać sylwestra bez ciebie, jesteś moją przyjaciółką.
Ronnie uśmiechnęła się leniwie.
- W takim razie idziemy na imprezę.
Pokręciłem głową z niedowierzaniem. Ta dziewczyna nie przestaje mnie zaskakiwać.
Wtedy zadzwonił mój telefon. Wyjąłem go z kieszeni i przepraszając Veronicę, odszedłem, aby odebrać połączenie.
- Co jest, Finefry? - spytałem, a z drugiej strony doszedł mnie desperacki kaszel. - Wszystko w porządku, Trish?
- T-tak - wydukała. Po chwili kasłanie ustało, a ja czekałem na wyjaśnienia. - Zjadłam papryczkę chilli, kiedy do ciebie dzwoniłam, to nie był dobry pomysł - zaskrzeczała. Zacząłem się z niej śmiać. - Idiota. - jestem pewien, że mówiąc to wydęła wargi w ten śmieszny sposób.
- Nieważne. Po co dzwoniłaś?
- Wiesz... Zostałam zaproszona do Ashtona, nie pytaj przez kogo, ale odmówiłam. Ta osoba nadal chciała, żebym przyszła, nawet jeśli nie z nią...
- Czekaj, czy ty właśnie zapraszasz mnie na imprezę? - uniosłem brwi i przyłapałem się na uśmiechaniu się głupio.
- Może - zachichotała.
- Zawsze myślałem, że to mężczyźni to robią.
- A ja zawsze myślałam, że mężczyzna musi być starszy i oto jestem, zapraszając małolata na imprezę.
- Ile razy mam ci przypominać, że jesteś starsza jedynie kilka miesięcy? - wywróciłem oczami.
- Rocznik nie kłamie, Hood. To jak? Chyba, że zamierzasz iść z Veronicą...
- Właściwie to nie, idziemy wprawdzie jako przyjaciele, ale nie było mówione, że w ogóle razem - Dopiero kiedy wypowiedziałem te słowa, zdałem sobie sprawę z tego, jak głupio zabrzmiały.
- Powiedzmy, że to kupuję. O szóstej u ciebie?
- O szóstej u mnie - potwierdziłem i zakończyłem połączenie.
Kiedy wróciłem, Ronnie znowu powoli rozrywała jakieś źdźbło na kawałki. Opadłem na trawę obok niej, a ona uniosła na mnie swój wzrok.
- O co chodziło? - uśmiechnęła się. Boże, była taka piękna, kiedy się uśmiechała...
- Trish zaprosiła mnie na dzisiejszą imprezę - wzruszyłem ramionami.
- I co? Zgodziłeś się? - uśmiech zniknął z jej twarzy, a w jej oczach pojawiła się niepewność. Cholera.
- Tak sądzę? Sam nawet nie wiem. Niby się zgodziłem, ale kurczę, to przecież Patricia, znam ją całe życie i nie wyobrażam sobie jej u mojego boku. Kocham przecież kogoś innego - spojrzałem jej prosto w oczy, a ona zarumieniła się i spuściła wzrok na swoje skrzyżowane nogi.
- Dlaczego to zrobiłeś? - spytała tak cicho, że na początku nie byłem pewien, czy się nie przesłyszałem, jednak porzuciłem tę myśl, kiedy spojrzała na mnie wyczekująco.
- Zależy mi na niej jak na siostrze, boję się ją zranić...
- A jeśli niemo dajesz jej nadzieje? Co jeśli zranisz ją brakiem zrozumienia? - Jej oczy były takie ogromne i takie niebieskie, cholera.
Cholera, cholera, cholera.
- Nie wiem, to wszystko wydaje się takie proste, a jednocześnie takie skomplikowane... - nerwowo przeczesałem włosy palcami.
- Nie chcę się wtrącać, ale jako twoja przyjaciółka, która cię kocha, wiem i widzę, że ona też coś do ciebie czuje. A ty dajesz jej nadzieje.
Spojrzałem na nią tylko smutnym wzrokiem, po czym wstałem i otrzepałem spodnie.
- Idziemy. Muszę z nią porozmawiać.
Wyciągnąłem do niej rękę, żeby pomóc jej wstać i w tym samym momencie piłka uderzyła ją w głowę.
- Ałć! - pisnęła i zaczęła pocierać bolące miejsce. Rozejrzałem się za ,,sprawcą" przygryzając wargę, żeby się nie roześmiać.
- Jeju, bardzo cię przepraszam! - Koło nas zjawił się chłopak z czarną czupryną i niebieskimi, zmartwionymi oczami. Nie no, ja zaraz chyba oszaleję, kolejny Darkstone?!
- O mój Boże, nie mów mi, że to twój kolejny brat, bo chyba się powieszę - zwróciłem się do Veroniki. Już ledwo radzę sobie z czterema członkami tej rodziny, a jeszcze jeden taki człowiek dobiłby mnie psychicznie.
- Właściwie to nie, widzę go pierwszy raz na oczy - zmarszczyła brwi i wstała.
- Jestem Nash - chłopak uśmiechnął się i podał Ronnie rękę.
- Veronica - odwzajemniła uśmiech, a ja przewróciłem oczami. Kiedy wpatrywali się w siebie trochę zbyt długo, odezwałem się.
- Dlaczego uderzasz moją dziewczynę piłką? - zaplotłem ręce na piersi, a on uniósł dłonie w przepraszającym geście. Ronnie wybuchnęła sarkastycznym śmiechem.
- Dziewczynę? To dlaczego nie idziesz ze swoją dziewczyną na imprezę do Irwina, tylko zabierasz tam przyjaciółkę? - podkreśliła słowo ,,dziewczyna", a ja przewróciłem oczami.
- Mam wrażenie, że właśnie mieliśmy iść to wyjaśnić.
Nash przyglądał nam się z rozbawieniem. Po chwili jednak zdał sobie z czegoś sprawę.
- Do Irwina? - wtrącił nagle zainteresowany. - Też się tam wybieram. Moja przyjaciółka, Alice, która nocuje mnie w Sydney, jest kuzynką Ashtona.
- Nie chcemy znać twojego życiorysu - burknąłem, a Ronnie wbiła mi łokieć w żebra.
- W takim razie, może się jeszcze spotkamy, Nash? - posłała mu promienny uśmiech. Witamy grzeczną Veronicę.
- Możliwe, Veronica. Bardzo możliwe. Dobra, uciekam, bo Alice zaraz zadzwoni na policję ze strachu. Do zobaczenia! - zaśmiał się i odszedł. Tak po prostu.
Spojrzałem na Ronnie z wyrzutem.
- Dlaczego się mnie wyparłaś? - wydąłem wargi.
- A co jeśli to mój brat? Odstraszyłbyś go od mojej rodziny - powiedziała całkowicie poważnie, jednak nie udało jej się powstrzymać uśmiechu, który po kilku sekundach wkradł się na jej usta. Przytuliłem ją mocno i zachichotałem w jej włosy.
- Czasami cię kocham, wiesz? - wyszeptałem.
- Wiem. A ja czasem zapominam, że jesteś idiotą. Ty natomiast od razu mi o tym przypominasz - uszczypnęła mnie w bok i zaczęła uciekać.
Sassy!

***

Kiedy przyszliśmy do Trish i wszystko jej wytłumaczyłem, wyglądała na trochę zranioną, ale podziękowała mi za szczerość. Nawet nie pomyślałem wcześniej, że mogłaby coś do mnie czuć. To zawsze była moja starsza siostra, nigdy nie myślałem o niej inaczej. Mimo wszystko moje serce łamało się, kiedy musiałem jej mówić, że nie może liczyć na nic więcej poza przyjaźnią z mojej strony.
Poszliśmy więc we trójkę na imprezę Ashtona, wszyscy jako przyjaciele.
Przybyliśmy około ósmej, a w domu Irwina już tłoczyło się mnóstwo pijanych nastolatków. Wszędzie walały się na pół wypite butelki whiskey, znalazłem nawet jedną dziewczynę, która spała na parapecie. Nieźle.
Ronnie patrzyła na to wszystko ze zdegustowaniem, a Trish po prostu wzruszyła ramionami i zatopiła się w tłumie. Mimowolnie wytężyłem wzrok, żeby odnaleźć Nasha, a kiedy spojrzałem na Veronicę, zobaczyłem, że robiła dokładnie to samo. Po kilku sekundach ktoś niespodziewanie położył dłoń na moim barku. Podskoczyłem przestraszony, a kiedy zobaczyłem czarną czuprynę, odetchnąłem głęboko.
- Nie rób tak nigdy więcej.
Nash wybuchnął śmiechem i delikatnie szarpnął za ramię brunetkę stojącą do niego plecami. Odwróciła się w jego stronę z uśmiechem i spojrzała na nas.
- W sumie nadal mi się nie przedstawiłeś - przypomniał Nash, a ja w duchu pacnąłem się w czoło.
- Jestem Calum. Calum Hood. A ty nadal nie przedstawiłeś nam swojego nazwiska.
- Nash Grier. - uśmiechnął się do nas. - To Alice, moja koleżanka, o której wam mówiłem.
- Jeśli już po nazwiskach, to Alice Evans - poprawiła go koleżanka, a Ronnie zamarła.
- Alice?
- O! Cześć, Veronica! - uśmiechnęła się szeroko, po czym obie uścisnęły się długo. Co?
- Um, Calum, wiesz, o co tu chodzi? - spytał Nash, drapiąc się nerwowo po głowie.
- Nie mam zielonego pojęcia - westchnąłem.
Dziewczyny.
- Z innej beczki, jesteście razem, prawda? - chłopak uniósł brew, a ja zachichotałem.
- Teoretycznie. Tylko teoretycznie.
Czas minął niesamowicie szybko w towarzystwie Nasha i Alice, więc nawet nie wiem kiedy, ale zrobiła się jedenasta trzydzieści i wszyscy powoli zapełniali swoje kubki już w zapasie na noworoczny toast. Patricii nie było nigdzie widać, więc zrezygnowałem z poszukiwań koło dziesiątej dwadzieścia. Kilka minut przed północą odszukałem Ronnie wzrokiem, a kiedy ją znalazłem, rozmawiała z Ashtonem i oboje chichotali.
Cholera, kolejny chce mi ją zabrać?
Zmaterializowałem się koło niej i złapałem ją za rękę.
- Cześć, Veronica! Mam nadzieję, że jesteś gotowa na mojego sylwestrowego buziaka - ułożyłem usta w dzióbek i zaśmiałem się.
- Jesteś już pijany czy jeszcze pijany? - zapytała ze śmiechem.
- Pijany miłością do ciebie! - krzyknąłem i przytuliłem ją od tyłu. Usłyszałem głośne odliczanie. Dziesięć.
- Jesteś pewien? Tu są chyba wszyscy twoi znajomi - powiedziała tak, żebym tylko ja mógł to usłyszeć. Dziewięć.
- Nigdy nie byłem niczego tak pewien.
Osiem.
- To oficjalne? Jesteśmy razem?
Siedem.
- Oficjalne. Chcę być z tobą, Ronnie, i nie obchodzi mnie zdanie innych.
Sześć. Pięć.
- Kocham cię, Calum. - powiedziała, odwracając się do mnie przodem. Położyła ręce na moim karku. Cztery. Trzy. Dwa.
- Ja ciebie też, Veronica.
Jeden.
Rozległ się krzyk Szczęśliwego Nowego Roku!, jednak nie słyszałem nic. Dźwięki zagłuszyły wargi Ronnie na moich w najpiękniejszym pocałunku mojego życia.
Calum i Veronica. Nareszcie razem.
Przeciwko wszystkiemu i wszystkim.

--------------
Nie ogarniam co tu się dzieje w tej części w ogóle. Pierwotnie, kiedy Trish zadzwoniła do Caluma, była torturowana przez nich. Jestem jednak za dobra i zmieniłam to, mam nadzieję, że mnie nie zjecie (Ala mnie zje i tak, lel). Jutro muszę wstać o 7:50 (o zgrozo), bo się zaczyna kolonia zuchowa i na wasze szczęście nie jadę, ale muszę oddać papierowe dziki, ok XD No i odebrać plecaczki zastępu, yay! <3 Potem heja do domu po świadectwo i do babci, a jeszcze potem twittcam! :D O ile uda mi się go ogarnąć.
Jeśli jednak się odbędzie, linka znajdziecie w hashtagu #Studniowa (moim szanownym koleżanełkom z klasy i nie tylko, czyli Marcysi, Kornelii i Wiktorii, na którą jestem mega wściekła, ale domyślam się, że to przeczyta, zamierzam wysłać link na fejsbuczku, soł nawet nie zaglądajcie w ciemne zakamarki tego hashtagu, lellelelellelel) do godziny 18 (SŁOWNIE: OSIEMNASTEJ).
I już sie nasłuchałam (i naczytałam) teorii na temat mojego wieku, więc dla sprostowania:

Mam czternaście lat.

Lel, taka młoda, wszyscy mnie postarzają XD Wiem, wiem, teraz pewnie większość z was będzie inaczej odbierała Studniową i w ogóle, ale dojrzałam już do tego etapu pisania, gdzie ludzie po moich tworach określają mój wiek jako wyższy, a nawet zdecydowanie wyższy niż rzeczywisty (ktoś dał mi kiedyś 21, wat hahahah).
No, także już wiecie czego się jutro spodziewać, soreczki za chaos, no i party hard, bo Connie together <333

Hashtag czeka, a ja was kocham, o.

Do następnego!

+ GŁOSUJCIE W ANKIECIE, BUTTON PO LEWEJ STRONIE W KOLUMNIE :)

++ Niesprawdzany, bo dochodzi pierwsza, za średnio 7 godzin wstaję, więc już mi się nie chce sprawdzać, jak ktoś wyłapie błędy (wszyscy z wyjątkiem Wiktorii, mam cię już po dziurki w nosie, ehh), to śmiało pisać xx

Obserwatorzy