czwartek, 24 lipca 2014

2.9

(((Część pisałam przy piosenkach:
- 5SOS - Wrapped Around Your Finger
- Tove Lo - Habits)))

STARTUJE DWUMIESIĘCZNY HASHTAG #ConnieQuestions, WIĘCEJ O NIM W NOTATCE, if anybody cares

Dzień czterdziesty trzeci; 13 grudnia

Miłość. Jedno, krótkie słowo, które znaczy tak wiele. Wyraz kryjący za sobą taką potęgę jak miłość powinien od razu krzyczeć: ,,Hej, znaczę coś okropnie ważnego!", nieprawdaż? Tak jak hipopotomonstroseskwipedaliofobia, która wygląda na niezwykle mądre słowo, a znaczy tyle, co strach przed długimi wyrazami.
Miłość, tak skromny wyraz, a znaczy tak wiele. Miłość może cię zabić, ale możesz również zabić kogoś z miłości. Miłość może uratować ci życie, ale też możesz uratować swą miłością czyjeś życie. Bo miłość to nie tylko brać. To oddawać całego siebie kochanej osobie, w każdym najmniejszym calu stawać się czymś w rodzaju jej własności. Kochać to być. Kochać to nie rozumieć, ale i tak być, uparcie trwać przy drugim człowieku i mimo odrzucenia nie poddawać się, próbować ponownie. Miłość to poświęcenia. To nowe wyzwania, które podejmujemy, by być szczęśliwymi. I móc dzielić się tą radością z ukochaną osobą.
Tak powinna wyglądać miłość.
A jak wygląda naprawdę? Jest jak taka zagadka na palce, gdzie im bardziej próbujesz się wyrwać, tym bardziej utykasz. Kiedy nie możesz się cieszyć ciepłem kochanka, jego dłonią w twojej dłoni. Bo miłość to tak naprawdę klatka, w którą zamyka cię obiekt twych uczuć i na twoich oczach bawi się złotym kluczykiem, drażniąc cię.
Miłość nie potrafi uratować życia. To dzieje się tylko w bajkach. I mimo że ludzie nazywają siebie nawzajem 'księżniczką' czy 'księciem', ma się to nijak do bajki. Miłość potrafi tylko zabijać. Z miłości się umiera. Twoje serce ma dwie drogi - być z miłością, ale później ją stracić, tak czy inaczej, albo nie być z nią i cierpieć od początku.
Tak czy siak umrzesz z miłości. Więc po co w ogóle kochamy?
Dla takiej jednej chwili, kiedy czujesz się kochany. A może raczej: żeby pozwolić komuś czuć się kochanym. To uczucie nie zabija. To uczucie faktycznie ratuje życia. Bycie kochanym.
Bo kochając oddajesz swoje istnienie osobie, którą kochasz.
A będąc kochanym, otrzymujesz czyjeś istnienie.
Proste, prawda?

***

Wracałem wtedy od Michaela, pamiętam to jak dziś. Była noc, ciemna, bez gwiazd. Jedynym źródłem światła był księżyc, świecący jedynie ledwo widocznym paseczkiem na granatowym niebie. Wszystkie latarnie były wyłączone; najwyraźniej miała miejsce jakaś awaria prądu czy coś w tym rodzaju.
Szedłem uliczką, kiedy ktoś uderzył mnie w głowę. Zatoczyłem się, jednak utrzymywałem równowagę, dopóki nie oberwałem po raz drugi. Moje nogi odmówiły posłuszeństwa, mimo to pozostawałem przytomny, kiedy mężczyzna ubrany na czarno przerzucał mnie sobie przez ramię i niósł mnie do jakiegoś nieznanego miejsca.
Szliśmy około pięciu minut, podczas których mój jakże lubiany kolega przeklinał za każdym razem, kiedy potknął się o byle jaki kamień, a miało to miejsce tyle razy, że cisza między nami trwała średnio siedem sekund.
Kiedy rzucił mnie na podłogę, byliśmy w jakimś opuszczonym budynku, stawiam na fabrykę. Wyszedł, zatrzaskując za sobą masywne drzwi.
Leżałem tak chwilę, nie zdając sobie sprawy z tego, co wydarzyło się przed sekundą. Moja głowa pulsowała w miejscu, w które zostałem dwukrotnie uderzony.
Po, cóż, dość długiej chwili usłyszałem ciche szlochanie. Przestraszyłem się początkowo, jednak szybko zdałem sobie sprawę z tego, że gdyby ten ktoś naprawdę mógł mi zaszkodzić, to na pewno nie szlochałby teraz w jakiejś ciemnej fabryce. Zebrałem w sobie resztkę sił i zawołałem:
- Halo? Kto tam?
Płacz ucichł na moment, po czym usłyszałem stukot butów o betonowe podłoże. Sekundy później poczułem chude ręce oplatające mnie w brzuchu. Niepewnie odwzajemniłem uścisk, starając się przypomnieć sobie, skąd znałem te ramiona.
- O mój Boże - wyszeptałem, kiedy tylko zdałem sobie sprawę z tego, kto był uwięziony razem ze mną. - Anthony?
- Calum, musimy stąd uciekać - wyszeptał. - Widziałem wyjście, tam, po drugiej stronie...
- Czego oni od nas chcą? - spytałem i poczułem, jak przez moje ciało przebiega dreszcz.
- Veroniki - odparł krótko, a ja zesztywniałem. Siedziałem tak chwilkę, trzymając w ramionach Tony'ego, tak delikatnie, jakby był małym motylkiem, który uściśnięty zbyt mocno, mógłby się połamać.
- Masz rację. - powiedziałem w końcu. - Gdzie widziałeś to wyjście?
- Po drugiej stronie, przy zakratowanym, pomalowanym czarną farbą oknie (tak, sprawdziłem to) leżą narzędzia. Nie jestem pewien, jakie, mogłem sprawdzić to tylko dotykiem, ale na pewno widziałem młotek. Kraty mają szerokość moich bioder, więc się tam przecisnę. Wtedy otworzę główne drzwi, bo wiesz, otwierają się od zewnątrz normalnie, a od środka kodem, którego nie znamy, jak się domyślasz.
- Jak długo tu siedzisz? - zmarszczyłem brwi, zdając sobie sprawę z tego, że nie widziałem go od dłuższego czasu.
- Nie mam pojęcia, nie widzę dnia i nocy, więc nie potrafię ci powiedzieć. Pewnie czasami idę spać o trzeciej po południu, a wstaję o pierwszej w nocy, kto wie. Ale dość długo, by móc zauważyć kilka rzeczy. Na przykład to, że jeśli przyszedł zacieniony mężczyzna, to za osiemnaście kapnięć odwiedzi nas ponownie. Mamy jeszcze około piętnastu kapnięć, więc sądzę, że rozsądniejszym byłoby poczekanie do następnej wizyty i rozpoczęcie planu bezpośrednio po jej zakończeniu - mówił szybko, tak jakby nauczył się tego wszystkiego szybciej na pamięć, a teraz po prostu to recytował.
- W porządku. - skinąłem, mimo że nie mógł zobaczyć tego w panującej dookoła ciemności.

***

Jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy. Kiedy tylko mężczyzna nas opuścił, ruszyliśmy w stronę narzędzi i rozbiliśmy młotkiem okno. Potem pomogłem Anthony'emu przejść przez kraty. Udało się, prawie od razu. Nie wierzyliśmy, że szło tak dobrze.
- Liczyłeś kapnięcia? - spytał, kiedy stał już na trawie na zewnątrz.
- Tak. Masz jeszcze dziewięć. Powodzenia. Wierzę w ciebie - chwyciłem jego rękę przez kratę i ścisnąłem ją krótko.
I wtedy naprawdę się przeraziłem. Klamka z drugiej strony zaczęła się poruszać, aż w końcu drzwi się otworzyły, a w nich stanęła jakaś postać. Zamarłem.
- O Boże - usłyszałem Tony'ego. Mrugałem szybko, starając się rozpoznać osobę w progu. Na próżno. Wystarczyło jednak, żeby ta się odezwała i wszystko stało się jasne.
- Macie siedem minut - zakomunikował Luke, a ja podbiegłem w stronę drzwi. Minąłem Hemmingsa, a on posłał mi krótkie spojrzenie, jednak szybko odwrócił wzrok.
- Macie naprawdę mało czasu, ruszaj - powiedział i przełknął głośno ślinę.
- Dziękuję, Lucas - wyszeptałem i pobiegłem prosto przed siebie, nie patrząc na to, gdzie zmierzam.
I nawet w takiej sytuacji, w trakcie ucieczki z opuszczonej fabryki, myślałem o niej.
Widzicie? Gdyby mnie złapano, byłbym martwy. Przez miłość. Miłość by mnie zabiła.
Ale mnie nie złapano.
A kroki zaniosły mnie pod jej dom. Znowu.
Zawróciłem i starając się nie wzbudzać podejrzeń, zmieniłem tempo do marszu. Gdy tylko minąłem moją bramę, odetchnąłem z ogromną ulgą. Momentalnie jednak wybrałem numer do Veroniki.
- Halo? Calum? - zdziwiła się.
- Czy Anthony jest w domu? - spytałem szybko.
- Nie, wyjechał z klasą na ob... Zaraz, właśnie przyszedł. Co się stało? - zabrzmiała na przerażoną.
- Powiedz mu, żeby wszystko ci opowiedział, ale wybrał fragmenty, które chce pominąć. I przekaż, że ja kazałem - zignorowałem jej pytania i rozłączyłem się.
Wszedłem do domu i rzuciłem się na kanapę. Moja mama pojawiła się w pokoju z kubkiem herbaty i podała mi go.
- Co się stało? - spytała cicho, czując, że działo się coś złego. Postanowiłem opowiedzieć jej wszystko, co do szczegółu. Ufałem jej, powinna wiedzieć.
Kiedy skończyłem, patrzała na mnie przerażona i wzięła mnie w ramiona.
- Najgorsze jest to - pociągnąłem nosem. - że nawet nie wiem, co mam teraz robić. Żyć normalnie i udawać, że to się nie stało? Nie chcę wzbudzać ich podejrzeń...
- Po prostu musisz o tym zapomnieć, Calum. Żyj swoim życiem, tego wieczora nie było - westchnęła. - Ale kiedyś go znajdziemy, kimkolwiek był i cokolwiek od ciebie chciał.

***

Dzień czterdziesty czwarty; 14 grudnia

Oblał mnie zimny pot, kiedy obudziłem się w nocy, znowu z powodu tego samego koszmaru. To już trzeci raz tej nocy, więc postanowiłem już nie zasypiać. Przetarłem twarz dłońmi i spojrzałem na zegarek stojący przy łóżku. Była szósta dwanaście, więc stwierdziłem, że zacznę przygotowywać się do szkoły.
Kiedy wszedłem do łazienki, od razu ściągnąłem koszulkę w zamiarze wzięcia porannego prysznica, ale kiedy spojrzałem w lustro, zauważyłem ogromnego siniaka na żebrach. Obejrzałem również tył głowy, sprawnie operując dwoma lustrami, na którym zauważyłem tylko nieduże rozcięcie.
Przygotowania do wyjścia zajęły mi zdecydowanie więcej czasu niż zwykle, więc wyszedłem o normalnej porze.
W czasie lunchu usiadłem przy moim stoliku, tym razem z Lukiem, chcąc porozmawiać z nim i dowiedzieć się czegoś o ,,mężczyźnie w czerni". Kiedy tylko chciałem zadać pytanie, dosiadła się do nas Ronnie, bezceremonialnie wyciągając swoje pudełko na lunch.
- Ej, nie poczułaś się za bardzo? - spytałem dosyć niegrzecznie. Veronica odrzuciła na stół serwetkę, którą właśnie wycierała jabłko i spojrzała na mnie z poirytowaniem.
- Dobra, mam dość. Naprawdę szukasz każdego możliwego pretekstu, żeby tylko mnie zjechać? - warknęła na mnie. Poczułem, jak krew w moich żyłach zaczyna pulsować coraz szybciej i szybciej. Dzisiaj zdecydowanie nie był dobry dzień, żeby mnie denerwować.
- Może i tak, ale to jedyny sposób, żeby uświadomić ci pewne kwestie - przewróciłem oczami, starając się za wszelką cenę nie wybuchnąć jej prosto w twarz.
- Jakie kwestie?! - oburzyła się i poderwała z krzesła.
- Może takie, że nigdy nie będziemy razem?! - krzyknąłem i również wstałem.
Ludzie zaczęli się nami interesować, okrążyli nas jak małpy w zoo, jakbyśmy byli jakąś cholerną stołówkową rozrywką.
- O, nie, nie, panie Hood. Ja nawet się nie łudziłam, że będziemy razem - uderzała palcem w moją pierś z każdym wypowiadanym słowem. - Pan nie ma serca, żeby kochać. Pan nie ma umysłu, żeby podtrzymać związek. I przede wszystkim - nie ma pan mnie, tak jak się panu niesłusznie wydaje.
- Oh, nie mówiłaś tego samego, kiedy wczoraj ratowałem twojego brata - syknąłem.
- Ty dupku! - warknęła i popchnęła mnie do tyłu.
- Co więcej...
- Ani mi się waż, kretynie!
- ...Powiem, że moje życie byłoby o wiele łatwiejsze, gdybyś do niego nie wtargnęła, ot tak! - dramatycznie pstryknąłem palcami.
- Ja? To ja wtargnęłam do twojego życia?! Jesteś po prostu chamem, który nie zasługuje na żaden centymetr, nawet milimetr tego, co do niego czuję! Nie powinieneś się w ogóle urodzić! Dlaczego musiałam zakochać się akurat w tobie?! - wrzasnęła i nie mogła już powstrzymać łez. Patrzała na mnie bezradnie, a po niedługiej chwili wyrosła za nią jakaś dziewczyna. Położyła dłoń na jej ramieniu w przyjacielskim geście, ale ona ją zignorowała.
- I co? Nie masz mi nic do powiedzenia? Matka powinna cię lepiej wychować - fuknęła.
- Wynoś się, suko, nie chcę cię więcej widzieć - wyszeptałem, tak żeby tylko ona mogła to usłyszeć. Otworzyła szeroko oczy, a jej twarz przekrzywił grymas bólu. - Nie mieszaj między nas mojej mamy nigdy więcej.
I odszedłem, zostawiając ją tam samą w rozpaczy. Dla pewności: teraz, kiedy to spisuję, biję się w twarz za to, co wtedy zrobiłem.
Nadal nie wierzę, że nazwałem ją suką. Nie wiem, jak mogłem to zrobić. Zawsze była aniołem, który próbował przytrzymać mnie w powietrzu, kiedy upadałem. A ja ją zbezcześciłem.
Tak jakby?
Cholera, ona była kochana. I mimo wszystko była zabijana. Więc co teraz? Czy miłość naprawdę zabija w obie strony?
Nie ważne, czy kochasz, czy jesteś kochany - i tak umrzesz z miłości?

-----------
Okej, dobra, przyznaję się, ta część jest ultra do dupy, nienawidzę jej tak, jak nienawidzę siebie za to, że ją zepsułam. Na początku to miała być słodka część, w której Connie postanawia zostać przyjaciółmi, potem przypadkiem napisałam tą kłótnię, a potem jeszcze to porwanie i omg, Boże, jak ja nienawidzę tej części, ifndsignsdjnbs :c

Chociaż lubię te przemyślenia, one są spoko.

Przepraszam, że teraz dbam o bloga tak mało i w ogóle, ale mam tyle zajęć, aż nie uwierzycie. Wczoraj na przykład tańczyłam taniec belgijski z harcerzem z zhp na zuchach z zhr, nic XD No a jutro jadę do zoo, gdzie będę szaloną dziennikarką, także wiecie, zuchy lecą u mnie pełną parą i mam wrażenie, że to moje powołanie, więc nie mogę rzucić tego dla pisania... :(

No i tak, dziękuję za 4000 wyświetleń (teraz już w sumie 4300), jesteście boscy <3

A, właśnie. Za te przemyślenia o miłości dziękujcie @alicee_ok i jej epilogowi, nie mogłam się uspokoić dzisiaj, dlatego też część macie tak późno.

Jeszcze co nieco o hashtagu - za dwa dni Studniowa kończy całe 2 miesiące, toteż, klasycznie, ałtoreczka wymyśliła hasztadżek, tym razem będzie on działał aż do końca czerwca (szaleję). Zadawać tam możecie pytania na temat Studniowej: obu rozdziałów, które już są, ale również tego, co nadchodzi. UPRZEDZAM, ŻE NA PYTANIA 'czy ktoś umrze' I 'czy Connie będzie razem' NIE ODPOWIADAM. ALE WSZYSTKIE INNE TAK, HAHAHAH XD Hashtag nazywa się #ConnieQuestions, a w dodatku najaktywniejsi pytacze otrzymają możliwość wyboru epilogu, kiedy takowy będzie miał się pojawić, jee! <3

Zapraszam też na moje tłumaczenie wtngd i proszę o tweetowanie linka z jakąś zachętą po angielsku, to naprawdę dużo dla mnie znaczy! x http://www.wattpad.com/story/16584383-when-the-night-gets-dark-luke-hemmings

No to w sumie tyle, hahahah, to się rozpisałam, agaaaaaaaain :D

Kocham was mocno, mam nadzieję, że następną częścią was nie rozczaruję xx

1 komentarz:

  1. Tak to ja i moja genialność. Pominęłam ten rozdział i wzięłam się od razu za 10 xD
    Ta kłótnia, eh :/ Calum idioto i wszystko co najgorsze jak mogłeś nazwać ją suką?! Rozumiem że mogłeś się wkurzyć itd, ale to była przesada!
    Heh, rozmawiam z bohaterem ff, tsa :o
    To tyle, o i zapomniałam dodać - świetne *-*
    @Toriixdd

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy