- Ed Sheeran - One - wersja płytowa)))
Dzień
sześćdziesiąty ósmy; 8 stycznia następnego roku
Drogi panie XYZ!
Niestety nie
jestem w stanie dłużej wykonywać pańskich żądań ani
współpracować z panem oraz pana wspólnikami. Uznałem, że nie ma
najmniejszego sensu chronić osoby, której nawet nie znam. Jeśli
moja rzekoma siostra istnieje, w co śmiem wątpić, odezwałaby się
do mnie w okresie szesnastu poprzednich lat mojego życia, a jeśli
nie zrobiła tego dotąd, na pewno kiedyś to zmieni. Przepraszać
nie zamierzam; dziękować za owocną współpracę również. Mogę
jedynie być wdzięczny za obłąkanie w oczach moich najbliższych
przyjaciół oraz możliwość zniszczenia życia zwykłej
dziewczynie, nie wiem nawet, co takiego zrobiła.
Po raz ostatni i
finalny, w ostatniej możliwej korespondencji i wysyłając ostatni
swój raport,
Lucas Hemmings
Minął już
tydzień, odkąd byłem w związku z najpiękniejszą, najmądrzejszą
i najcudowniejszą dziewczyną na świecie. I przyznam bez bicia,
owinęła mnie sobie wokół palca. (((notatka autorki: Czy wy też
mieliście od razu w głowie Wrapped Around Your Finger? :D)))
Każdy jej uśmiech zabijał mnie od środka, każde spojrzenie
odbudowywało po kawałku. I tak w kółko.
Ale całkiem mi się
to podobało.
Poddałem się
czystej woni zapomnienia, przesączonej imbirem, mydłem i Veronicą.
Zatapiałem się w niej, wyłączając wszystkie zmysły, umierając
w jej ramionach i rodząc się na nowo. Nowym człowiekiem,
nieśmiertelnym, niezmiernie mocnym wytworem ludzkiej wyobraźni,
który powstawał we mnie po kawałku i budował nowego mnie.
Takiego, jakim powinienem być od początku.
Niemniej jednak,
takie chwile wywoływały później niesamowite uczucie tęsknoty,
kiedy te ramiona, które trzymały wszystkie moje kawałki w miejscu,
uciekały do domu, do siebie.
Dom nie jest
miejscem, tworzy go osoba. Moim domem jest Veronica. To przy niej
czuję to ciepło ogniska domowego, jestem bezpieczny. Ona jest moim
solidnym murem, fundamentem mojego życia, które dotąd było
jedynie zbudowane na piasku, więc zawsze chwiało się między
dobrym a złym.
Kochałem ją. Nadal
kocham.
Dnia
sześćdziesiątego ósmego moje plany poszły jednak w łeb.
Wszystkie.
- Hej, Caluś -
rzuciła zaczepnie, całując mnie w policzek i podając mi pudełka
z filmami.
- Cześć. Co
dzisiaj? - spojrzałem na kolekcję. Avatar i American Pie
7. - Naprawdę? American Pie? - zachichotałem i przytuliłem ją.
Wsadziła głowę w zagłębienie mojego obojczyka i również się
zaśmiała.
- Przestań,
widzieliśmy już chyba wszystkie możliwe filmy.
- Wiem, co
obejrzymy! - wykrzyknąłem uradowany i pobiegłem do góry po płytę,
właściwie jedyną, którą posiadałem. Nie byłem zbyt dobry w
kolekcjonowaniu filmów.
Chwyciłem pudełko
z półki i zadowolony z siebie zbiegłem po schodach, wręczając je
Ronnie.
- Camp Rock? -
spojrzała na mnie z niedowierzaniem. - Naprawdę ci się
poprzewracało w tej główce, prawda? - zaśmiała się, jednak
wzięła ode mnie film i podeszła do telewizora, żeby go uruchomić.
Udałem się w tym czasie do kuchni i wziąłem jakieś chrupki
kukurydziane, które wsypałem do miski. Veronica już siedziała na
kanapie ze splecionymi nogami i wpatrywała się w napisy początkowe.
Zaśmiałem się w duchu pamiętając, że zawsze przeżywała film
od pierwszej do ostatniej klatki.
- Przyniosłem
prz...
- Shh! - syknęła i
wróciła do oglądania. Westchnąłem i położyłem chrupki na
stoliku, po czym usiadłem obok dziewczyny i przytuliłem ją
delikatnie.
Akcja wlokła się
niemiłosiernie (głównie dlatego, że widziałem ten film już
milion razy), więc zacząłem bawić się włosami Ronnie. Jak
zawsze były perfekcyjnie uczesane, dzisiaj zebrane w kucyka u góry
głowy. Nie wiem, jak dziewczynom chce się w to bawić. Nawijałem
kolejne kosmyki na palce, aż w końcu, po pięciu minutach, Veronica
spojrzała na mnie poirytowana.
- No co? - spytałem
z uśmiechem, a ona rzuciła mi mordercze spojrzenie.
- Skoro nie chciałeś
tego oglądać, to po co w ogóle proponowałeś? - mruknęła i
wyswobodziła się z moich objęć.
Wstała z kanapy i
ruszyła do góry po schodach.
- Oj, Ronnie, nie
obrażaj się, skarbie... - krzyknąłem i pobiegłem za nią.
- Będę. - fuknęła
z piętra i zatrzasnęła za sobą drzwi. Była w moim pokoju,
wiedziałem o tym. Zawsze tam chodziła. Uśmiechnąłem się pod
nosem. Po tym, jak Ronnie nie wychodziła przez kilka minut,
uchyliłem drzwi mojej sypialni i zobaczyłem ją z moją gitarą na
nogach i pogiętą kartką przed sobą. Podszedłem do niej i wziąłem
ją w dłonie, ale Veronica szybko mi ją wyrwała.
- Co tam jest? -
spytałem zaciekawiony.
- Nic, ja tylko... -
przygryzła wargę. - Ułożyłam chwyty do piosenki.
- Ale super! Czemu
nie chcesz mi pokazać?
- Do I've Got
This Friend. - spuściła wzrok, a ja kucnąłem i uniosłem jej
podbródek.
- Zagraj mi -
wyszeptałem, a kiedy skinęła, usiadłem za nią na łóżku. Grała
cicho i delikatnie, jej palce ledwo muskały struny.
-
Can I have a minute? - zaczęła śpiewać.
Miała taki kojący głos. - I've gotta tell you something. I heard
that someone likes you and it might be nothing but he's...
-
Right in front of you - dokończyłem za nią i uśmiechnąłem się.
Nie
zauważyłem nawet, kiedy piosenka dobiegła końca, a Ronnie zaczęła
patrzeć na mnie wyczekująco, dopiero kiedy chrząknęła znacząco,
wróciłem do rzeczywistości.
- I
jak? - zapytała cichutko.
-
Niesamowicie - wyszeptałem i przytuliłem ją, składając jej
delikatny pocałunek na policzku, a potem na jej wargach.
-
Cieszę się, że ci się podoba - uśmiechnęła się do mnie i
opierając głowę na moim ramieniu, zamknęła oczy.
- O
czym myślisz? - zerknąłem na nią i westchnąłem. Była taka
piękna, to nie mieściło się w mojej głowie.
- O
nas. Zobacz, jeszcze miesiąc temu cię nienawidziłam - pokręciła
głową i zaśmiała się krótko.
-
Tylko tak ci się wydawało. Zawsze mnie kochałaś. Mnie nie da się
nie kochać - uśmiechnąłem się szeroko, a ona dźgnęła mnie
łokciem. - Ała!
- Co
do spraw niezawierających twojego wybujałego ego - przewróciła
oczami. - Nash zadzwonił dzisiaj i pytał, czy nie chcemy umówić
się z nim i Alice na obiad, bo wyjeżdża do domu za kilka dni i
możemy się już nie spotkać.
-
Gdzie on tak właściwie mieszka? - spytałem i w tym samym momencie
zadzwonił mój telefon. Poczekałem, aż Ronnie odpowie 'nie wiem',
po czym odebrałem połączenie.
-
Witam, panie Hood. Tutaj szpital Ravensdale - otworzyłem szeroko
oczy. O, nie. - Dzwonię, ponieważ pańska matka jest w niestabilnym
sta...
- Już
jadę - wyrzuciłem z siebie i pociągnąłem Veronicę za rękę,
zanim w ogóle mogłem jej wyjaśnić, co się działo. Rozłączyłem
się w biegu i założyłem buty. Poleciłem jej zrobić to samo, w
tym czasie zamykając drzwi tarasu i chwytając klucze z blatu w
kuchni.
-
Calum? Co się stało? - spytała wsiadając do samochodu.
-
Chodzi o moją mamę. Jest w szpitalu - odparłem szybko i wsadziłem
kluczyk do stacyjki.
***
Ravensdale
wcale się nie zmieniło. Ci sami ludzie, to samo wnętrze. Zmieniła
się jednak pacjentka.
Wpadłem
do środka, ciągnąc Ronnie za rękę i spytałem pielęgniarkę o
moją mamę.
- Na
razie nie możesz do niej wejść, ale porozmawiaj z doktorem, jest
obecnie w sali dwieście dziesięć...
Nie
pozwoliłem jej dokończyć, bo już ruszyłem biegiem do wskazanej
sali. Wleciałem do niej jak opętany i zasypałem lekarza gradem
pytań.
-
Pańska matka została zaatakowana, ma klika ran kłutych i kilka
ciętych, jej stan jest niestabilny. W jej dłoni przechodzień,
który znalazł ją na chodniku, zauważył karteczkę, ale nie wiem,
czy coś panu powie - podał mi zwitek papieru, a ja przeczytałem go
szybko.
Podziękuj
swojemu koledze,
XYZ
Zgniotłem
ją ze złości i cisnąłem do kosza.
-
Cholera jasna! - zagrzmiałem, a doktor spojrzał na mnie ze
współczuciem.
-
Pańska matka jest nieprzytomna i czeka na operację, ale pozwolę
się panu z nią zobaczyć. Pięć minut - powiedział stanowczo, a
ja wzrokiem ponagliłem go do zdradzenia mi sali. Westchnął. -
Trzysta dwa.
Ruszyłem
do wskazanego pomieszczenia i stanąłem przed nim. Veronica dobiegła
po kilku sekundach i położyła dłoń na moim barku.
-
Poczekam tutaj.
Skinąłem
i wszedłem do środka.
Mama
leżała w szpitalnym łóżku, przypięta do różnych parametrów i
kroplówek. Była cała poobijana, widziałem to na jej twarzy, ale
kiedy się zbliżyłem, zabrakło mi tchu. Zobaczyłem plamy krwi na
jej opatrunkach.
O
mój Boże.
-
Mamo - wyszeptałem i upadłem na kolana koło niej. Oparłem czoło
o łóżko i przestałem wstrzymywać cisnące się do moich oczu
łzy. Plamiły pościel, mieszały się z odgłosami mojego
szlochania.
-
Mamo... - jęknąłem i znowu zaniosłem się płaczem. - Tak
bardzo... Tak bardzo cię kocham, wiesz? Nie chcę cię stracić... -
ująłem jej dłoń, całując po kolei każdy palec. - Nie dałbym
bez ciebie rady, mamo. Jesteś całą moją rodziną... Nie zostawiaj
mnie, proszę...
Jak
na przekór, jedno z urządzeń zaczęło piszczeć coraz wolniej, a
ja wpadłem w panikę.
-
Nie, nie, mamo, nie! - krzyknąłem w momencie, kiedy pikanie stało
się ciągłe. - Lekarz! Lekarz! Gdzie tu do cholery są lekarze?! -
wrzasnąłem, desperacko gładząc rękę mamy. - Nie, proszę, nie
rób mi tego!
Do
środka wbiegła cała chmara pielęgniarek i doktorów.
-
Proszę! - krzyknąłem odciągany od ciała matki.
Jeden
z lekarzy wyjął zestaw reanimacyjny.
-
Proszę, mamo!
Prąd,
uderzenia na klatkę...
-
Proszę!
I
kolejne, i kolejne. W końcu sztab odwrócił się do mnie powoli i
spojrzał na mnie współczującym wzrokiem.
-
Odeszła - powiedział jeden z doktorów.
Stałem
w miejscu i patrzyłem przed siebie nieobecnym wzrokiem. Po chwili
lekarze zaczęli się ulatniać, w środku został tylko jeden, który
zajął się jakąś papierkową robotą.
-
Proszę... - wyszeptałem i opadłem na kolana w miejscu, w którym
stałem.
-
Calum? - usłyszałem głos Veroniki, która chwilę później
położyła dłoń na moim barku. - Wszystko w porządku?
-
W porządku?! Właśnie widziałem śmierć swojej matki, widziałem,
jak jej serce przestaje bić, jak odchodzi z tego świata! Czy
naprawdę sądzisz, że jest w porządku?! - krzyknąłem na nią,
ona jednak tylko kucnęła koło mnie i wzięła mnie w ramiona. Po
chwili płakałem w jej ramię, a ona uspokajająco głaskała mnie
po głowie.
-
Shh... Wyjdziemy z tego, Calum. Razem. Poradzimy sobie.
-
A co, jeśli nie? - zapłakałem.
-
Na pewno. Twoja mama jest teraz aniołem i patrzy na ciebie z góry.
Chciałaby, żebyś sobie poradził. Dla niej.
Spojrzałem
jej w oczy, które były szklane, jakby zaraz sama miała się
rozpłakać.
-
Dla niej - powiedziałem pewnie i przetarłem pojedynczą łzę z
policzka.
Zrobię
to.
Dla
niej.
------------
Ryczę sobie, super :))
Dziękuję
jeszcze raz wszystkim, którzy byli dzisiaj na twittcamie (właściwie to
wczoraj, ale nic), mam nadzieję, że nie odstraszyłam was swoją chorą
osobowością :')
No także ten. W sumie nie mam nic więcej do napisania. Jakoś tak dzisiaj bez słów. Część jest za smutna na długie notatki.
Kocham was mocno! xxx
O Boże, to jest ta smutna część w której umiera mama Caluma :C
OdpowiedzUsuńZnowu te feels, chyba będę płakać, ogar :<
"- Mamo... - jęknąłem i znowu zaniosłem się płaczem. - Tak bardzo... Tak bardzo cię kocham, wiesz? Nie chcę cię stracić... - ująłem jej dłoń, całując po kolei każdy palec. - Nie dałbym bez ciebie rady, mamo. Jesteś całą moją rodziną... Nie zostawiaj mnie, proszę..."
"- Odeszła - powiedział jeden z doktorów." - to ostatecznie i definitywnie złamało mi serce :((((
Eh, co Ty ze mną robisz? :C
@Toriixdd
Co ? Jak ? Nie, Ty SE chyba jaja robisz
OdpowiedzUsuńJprdl Rydze jak głupia ;____;
Lece czytać dalej, cholera ;_________;
@_need_a_hug_