czwartek, 24 lipca 2014

2.14

(((Dziś bez piosenek. Pisałam przy wszystkim możliwym, co tylko się włączało. Jeśli już ktoś się uprze:
- Ed Sheeran - One - wersja płytowa)))


Dzień sześćdziesiąty ósmy; 8 stycznia następnego roku

Drogi panie XYZ!
Niestety nie jestem w stanie dłużej wykonywać pańskich żądań ani współpracować z panem oraz pana wspólnikami. Uznałem, że nie ma najmniejszego sensu chronić osoby, której nawet nie znam. Jeśli moja rzekoma siostra istnieje, w co śmiem wątpić, odezwałaby się do mnie w okresie szesnastu poprzednich lat mojego życia, a jeśli nie zrobiła tego dotąd, na pewno kiedyś to zmieni. Przepraszać nie zamierzam; dziękować za owocną współpracę również. Mogę jedynie być wdzięczny za obłąkanie w oczach moich najbliższych przyjaciół oraz możliwość zniszczenia życia zwykłej dziewczynie, nie wiem nawet, co takiego zrobiła.
Po raz ostatni i finalny, w ostatniej możliwej korespondencji i wysyłając ostatni swój raport,
Lucas Hemmings

Minął już tydzień, odkąd byłem w związku z najpiękniejszą, najmądrzejszą i najcudowniejszą dziewczyną na świecie. I przyznam bez bicia, owinęła mnie sobie wokół palca. (((notatka autorki: Czy wy też mieliście od razu w głowie Wrapped Around Your Finger? :D))) Każdy jej uśmiech zabijał mnie od środka, każde spojrzenie odbudowywało po kawałku. I tak w kółko.
Ale całkiem mi się to podobało.
Poddałem się czystej woni zapomnienia, przesączonej imbirem, mydłem i Veronicą. Zatapiałem się w niej, wyłączając wszystkie zmysły, umierając w jej ramionach i rodząc się na nowo. Nowym człowiekiem, nieśmiertelnym, niezmiernie mocnym wytworem ludzkiej wyobraźni, który powstawał we mnie po kawałku i budował nowego mnie. Takiego, jakim powinienem być od początku.
Niemniej jednak, takie chwile wywoływały później niesamowite uczucie tęsknoty, kiedy te ramiona, które trzymały wszystkie moje kawałki w miejscu, uciekały do domu, do siebie.
Dom nie jest miejscem, tworzy go osoba. Moim domem jest Veronica. To przy niej czuję to ciepło ogniska domowego, jestem bezpieczny. Ona jest moim solidnym murem, fundamentem mojego życia, które dotąd było jedynie zbudowane na piasku, więc zawsze chwiało się między dobrym a złym.
Kochałem ją. Nadal kocham.
Dnia sześćdziesiątego ósmego moje plany poszły jednak w łeb. Wszystkie.
- Hej, Caluś - rzuciła zaczepnie, całując mnie w policzek i podając mi pudełka z filmami.
- Cześć. Co dzisiaj? - spojrzałem na kolekcję. Avatar i American Pie 7. - Naprawdę? American Pie? - zachichotałem i przytuliłem ją. Wsadziła głowę w zagłębienie mojego obojczyka i również się zaśmiała.
- Przestań, widzieliśmy już chyba wszystkie możliwe filmy.
- Wiem, co obejrzymy! - wykrzyknąłem uradowany i pobiegłem do góry po płytę, właściwie jedyną, którą posiadałem. Nie byłem zbyt dobry w kolekcjonowaniu filmów.
Chwyciłem pudełko z półki i zadowolony z siebie zbiegłem po schodach, wręczając je Ronnie.
- Camp Rock? - spojrzała na mnie z niedowierzaniem. - Naprawdę ci się poprzewracało w tej główce, prawda? - zaśmiała się, jednak wzięła ode mnie film i podeszła do telewizora, żeby go uruchomić. Udałem się w tym czasie do kuchni i wziąłem jakieś chrupki kukurydziane, które wsypałem do miski. Veronica już siedziała na kanapie ze splecionymi nogami i wpatrywała się w napisy początkowe. Zaśmiałem się w duchu pamiętając, że zawsze przeżywała film od pierwszej do ostatniej klatki.
- Przyniosłem prz...
- Shh! - syknęła i wróciła do oglądania. Westchnąłem i położyłem chrupki na stoliku, po czym usiadłem obok dziewczyny i przytuliłem ją delikatnie.
Akcja wlokła się niemiłosiernie (głównie dlatego, że widziałem ten film już milion razy), więc zacząłem bawić się włosami Ronnie. Jak zawsze były perfekcyjnie uczesane, dzisiaj zebrane w kucyka u góry głowy. Nie wiem, jak dziewczynom chce się w to bawić. Nawijałem kolejne kosmyki na palce, aż w końcu, po pięciu minutach, Veronica spojrzała na mnie poirytowana.
- No co? - spytałem z uśmiechem, a ona rzuciła mi mordercze spojrzenie.
- Skoro nie chciałeś tego oglądać, to po co w ogóle proponowałeś? - mruknęła i wyswobodziła się z moich objęć.
Wstała z kanapy i ruszyła do góry po schodach.
- Oj, Ronnie, nie obrażaj się, skarbie... - krzyknąłem i pobiegłem za nią.
- Będę. - fuknęła z piętra i zatrzasnęła za sobą drzwi. Była w moim pokoju, wiedziałem o tym. Zawsze tam chodziła. Uśmiechnąłem się pod nosem. Po tym, jak Ronnie nie wychodziła przez kilka minut, uchyliłem drzwi mojej sypialni i zobaczyłem ją z moją gitarą na nogach i pogiętą kartką przed sobą. Podszedłem do niej i wziąłem ją w dłonie, ale Veronica szybko mi ją wyrwała.
- Co tam jest? - spytałem zaciekawiony.
- Nic, ja tylko... - przygryzła wargę. - Ułożyłam chwyty do piosenki.
- Ale super! Czemu nie chcesz mi pokazać?
- Do I've Got This Friend. - spuściła wzrok, a ja kucnąłem i uniosłem jej podbródek.
- Zagraj mi - wyszeptałem, a kiedy skinęła, usiadłem za nią na łóżku. Grała cicho i delikatnie, jej palce ledwo muskały struny.
- Can I have a minute? - zaczęła śpiewać. Miała taki kojący głos. - I've gotta tell you something. I heard that someone likes you and it might be nothing but he's...
- Right in front of you - dokończyłem za nią i uśmiechnąłem się.
Nie zauważyłem nawet, kiedy piosenka dobiegła końca, a Ronnie zaczęła patrzeć na mnie wyczekująco, dopiero kiedy chrząknęła znacząco, wróciłem do rzeczywistości.
- I jak? - zapytała cichutko.
- Niesamowicie - wyszeptałem i przytuliłem ją, składając jej delikatny pocałunek na policzku, a potem na jej wargach.
- Cieszę się, że ci się podoba - uśmiechnęła się do mnie i opierając głowę na moim ramieniu, zamknęła oczy.
- O czym myślisz? - zerknąłem na nią i westchnąłem. Była taka piękna, to nie mieściło się w mojej głowie.
- O nas. Zobacz, jeszcze miesiąc temu cię nienawidziłam - pokręciła głową i zaśmiała się krótko.
- Tylko tak ci się wydawało. Zawsze mnie kochałaś. Mnie nie da się nie kochać - uśmiechnąłem się szeroko, a ona dźgnęła mnie łokciem. - Ała!
- Co do spraw niezawierających twojego wybujałego ego - przewróciła oczami. - Nash zadzwonił dzisiaj i pytał, czy nie chcemy umówić się z nim i Alice na obiad, bo wyjeżdża do domu za kilka dni i możemy się już nie spotkać.
- Gdzie on tak właściwie mieszka? - spytałem i w tym samym momencie zadzwonił mój telefon. Poczekałem, aż Ronnie odpowie 'nie wiem', po czym odebrałem połączenie.
- Witam, panie Hood. Tutaj szpital Ravensdale - otworzyłem szeroko oczy. O, nie. - Dzwonię, ponieważ pańska matka jest w niestabilnym sta...
- Już jadę - wyrzuciłem z siebie i pociągnąłem Veronicę za rękę, zanim w ogóle mogłem jej wyjaśnić, co się działo. Rozłączyłem się w biegu i założyłem buty. Poleciłem jej zrobić to samo, w tym czasie zamykając drzwi tarasu i chwytając klucze z blatu w kuchni.
- Calum? Co się stało? - spytała wsiadając do samochodu.
- Chodzi o moją mamę. Jest w szpitalu - odparłem szybko i wsadziłem kluczyk do stacyjki.

***

Ravensdale wcale się nie zmieniło. Ci sami ludzie, to samo wnętrze. Zmieniła się jednak pacjentka.
Wpadłem do środka, ciągnąc Ronnie za rękę i spytałem pielęgniarkę o moją mamę.
- Na razie nie możesz do niej wejść, ale porozmawiaj z doktorem, jest obecnie w sali dwieście dziesięć...
Nie pozwoliłem jej dokończyć, bo już ruszyłem biegiem do wskazanej sali. Wleciałem do niej jak opętany i zasypałem lekarza gradem pytań.
- Pańska matka została zaatakowana, ma klika ran kłutych i kilka ciętych, jej stan jest niestabilny. W jej dłoni przechodzień, który znalazł ją na chodniku, zauważył karteczkę, ale nie wiem, czy coś panu powie - podał mi zwitek papieru, a ja przeczytałem go szybko.

Podziękuj swojemu koledze,
XYZ

Zgniotłem ją ze złości i cisnąłem do kosza.
- Cholera jasna! - zagrzmiałem, a doktor spojrzał na mnie ze współczuciem.
- Pańska matka jest nieprzytomna i czeka na operację, ale pozwolę się panu z nią zobaczyć. Pięć minut - powiedział stanowczo, a ja wzrokiem ponagliłem go do zdradzenia mi sali. Westchnął. - Trzysta dwa.
Ruszyłem do wskazanego pomieszczenia i stanąłem przed nim. Veronica dobiegła po kilku sekundach i położyła dłoń na moim barku.
- Poczekam tutaj.
Skinąłem i wszedłem do środka.
Mama leżała w szpitalnym łóżku, przypięta do różnych parametrów i kroplówek. Była cała poobijana, widziałem to na jej twarzy, ale kiedy się zbliżyłem, zabrakło mi tchu. Zobaczyłem plamy krwi na jej opatrunkach.
O mój Boże.
- Mamo - wyszeptałem i upadłem na kolana koło niej. Oparłem czoło o łóżko i przestałem wstrzymywać cisnące się do moich oczu łzy. Plamiły pościel, mieszały się z odgłosami mojego szlochania.
- Mamo... - jęknąłem i znowu zaniosłem się płaczem. - Tak bardzo... Tak bardzo cię kocham, wiesz? Nie chcę cię stracić... - ująłem jej dłoń, całując po kolei każdy palec. - Nie dałbym bez ciebie rady, mamo. Jesteś całą moją rodziną... Nie zostawiaj mnie, proszę...
Jak na przekór, jedno z urządzeń zaczęło piszczeć coraz wolniej, a ja wpadłem w panikę.
- Nie, nie, mamo, nie! - krzyknąłem w momencie, kiedy pikanie stało się ciągłe. - Lekarz! Lekarz! Gdzie tu do cholery są lekarze?! - wrzasnąłem, desperacko gładząc rękę mamy. - Nie, proszę, nie rób mi tego!
Do środka wbiegła cała chmara pielęgniarek i doktorów.
- Proszę! - krzyknąłem odciągany od ciała matki.
Jeden z lekarzy wyjął zestaw reanimacyjny.
- Proszę, mamo!
Prąd, uderzenia na klatkę...
- Proszę!
I kolejne, i kolejne. W końcu sztab odwrócił się do mnie powoli i spojrzał na mnie współczującym wzrokiem.
- Odeszła - powiedział jeden z doktorów.
Stałem w miejscu i patrzyłem przed siebie nieobecnym wzrokiem. Po chwili lekarze zaczęli się ulatniać, w środku został tylko jeden, który zajął się jakąś papierkową robotą.
- Proszę... - wyszeptałem i opadłem na kolana w miejscu, w którym stałem.
- Calum? - usłyszałem głos Veroniki, która chwilę później położyła dłoń na moim barku. - Wszystko w porządku?
- W porządku?! Właśnie widziałem śmierć swojej matki, widziałem, jak jej serce przestaje bić, jak odchodzi z tego świata! Czy naprawdę sądzisz, że jest w porządku?! - krzyknąłem na nią, ona jednak tylko kucnęła koło mnie i wzięła mnie w ramiona. Po chwili płakałem w jej ramię, a ona uspokajająco głaskała mnie po głowie.
- Shh... Wyjdziemy z tego, Calum. Razem. Poradzimy sobie.
- A co, jeśli nie? - zapłakałem.
- Na pewno. Twoja mama jest teraz aniołem i patrzy na ciebie z góry. Chciałaby, żebyś sobie poradził. Dla niej.
Spojrzałem jej w oczy, które były szklane, jakby zaraz sama miała się rozpłakać.
- Dla niej - powiedziałem pewnie i przetarłem pojedynczą łzę z policzka.
Zrobię to.
Dla niej.

------------
Ryczę sobie, super :))
Dziękuję jeszcze raz wszystkim, którzy byli dzisiaj na twittcamie (właściwie to wczoraj, ale nic), mam nadzieję, że nie odstraszyłam was swoją chorą osobowością :')
No także ten. W sumie nie mam nic więcej do napisania. Jakoś tak dzisiaj bez słów. Część jest za smutna na długie notatki.

Kocham was mocno! xxx

2 komentarze:

  1. O Boże, to jest ta smutna część w której umiera mama Caluma :C
    Znowu te feels, chyba będę płakać, ogar :<
    "- Mamo... - jęknąłem i znowu zaniosłem się płaczem. - Tak bardzo... Tak bardzo cię kocham, wiesz? Nie chcę cię stracić... - ująłem jej dłoń, całując po kolei każdy palec. - Nie dałbym bez ciebie rady, mamo. Jesteś całą moją rodziną... Nie zostawiaj mnie, proszę..."
    "- Odeszła - powiedział jeden z doktorów." - to ostatecznie i definitywnie złamało mi serce :((((
    Eh, co Ty ze mną robisz? :C
    @Toriixdd

    OdpowiedzUsuń
  2. Co ? Jak ? Nie, Ty SE chyba jaja robisz
    Jprdl Rydze jak głupia ;____;

    Lece czytać dalej, cholera ;_________;
    @_need_a_hug_

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy