(((Część
napisałam przy:
-
Glee Christmas - All Songs)))
***Tak
dla pewności - nagięłam troszkę australijski rok szkolny na
potrzeby opowiadania, w ten sposób, że przypomina europejski. W
innym wypadku, Calum, Ronnie i Tony właśnie zaczynaliby okres
letnich wakacji szkolnych, tak jak! :)***
Napisałam kilka rzeczy w notatce, zajrzyjcie :)
Dzień
pięćdziesiąty piąty; 25 grudnia
Święta
to taki magiczny czas, w którym każda rodzina zbiera się w jednym
miejscu, żeby obdarować się prezentami, zjeść coś, obdarować
się prezentami, pośpiewać kolędy, obdarować się prezentami...
Wspomniałem o prezentach?
W
każdym razie - święta to ten czas, który spędza się z rodziną,
prawda? Tak mi się wydaje. Cóż, w takim razie państwo Darkstone
stali się moją rodziną.
Ale
zacznijmy od początku.
Rankiem
dnia pięćdziesiątego czwartego byłem w domu. Przygotowywałem go
pod względem dekoracyjnym do Wigilii. Mama krzątała się po
kuchni, starając się przygotować wszystko tak, żeby było
idealnie. W salonie już unosił się zapach pieczonego indyka.
Australijski krzaczek nie był jeszcze przystrojony, czekał już
jednak na tarasie, a karton z kolorowymi ozdobami odnalazł swoje
miejsce na fotelu przy kominku. Trish zajmowała się rozplątywaniem
łańcucha, nucąc pod nosem Deck The Rooftop
i uśmiechając się sama do siebie.
Nie
wiedziałem, jak wyglądają święta u Ronnie. Nigdy jej o to nie
pytałem. Była moją przyjaciółką (cóż, niedługo, ale jednak),
a nigdy mnie to nie zastanawiało. Oczywiście, miałem już dla niej
prezent, kupiłem go poprzedniego dnia, jednak na razie niech zostanie
to tajemnicą.
Patricia
skończyła bawić się z ozdobami na krzaczek, więc podeszła do
mnie i wzięła ode mnie kilka Świętych Mikołajów i rozwiesiła
ich w różnych miejscach na ścianach.
-
Wiesz - zagadnęła. - W Stanach święta wyglądają zupełnie
inaczej.
-
Co? - zmarszczyłem brwi. - Jak to inaczej?
-
Wiesz, teraz spakujemy wszystko do kosza piknikowego i przejdziemy na
plażę, żeby pograć w siatkówkę, krykieta czy co tam jeszcze,
potem obdarujemy się prezentami, zjemy indyka i Pavlovą,
pośpiewamy kolędy przy świecach... U nich tego nie ma.
-
To co robią zamiast tego? Co jeszcze można robić w Boże
Narodzenie?
-
Oni mają wtedy śnieg - zauważyła i wywróciła oczami. - Siedzą
w domach przy kolacji i tylko jedzą, śpiewają. Głównie jedzą.
To dlatego Amerykanie są tacy grubi.
Zachichotałem
i pokręciłem głową.
-
Dziękuję, że mogę być tu z wami - odezwała się cicho po
krótkiej chwili.
-
Jesteś naszą rodziną, znamy się od dziecka, pamiętasz? -
rzuciłem do niej jakieś świąteczne koale i kangury do
rozwieszenia na kominku.
Westchnęła
i po prostu się do mnie uśmiechnęła.
W
radio zaczęła lecieć piosenka, którą znali wszyscy - All
I want for Christmas is you.
Spojrzałem na nią znacząco, ale ona już tańczyła. Rozpocząłem
pokaz swoich umiejętności.
-
Aaaaaj don't łoooont e laat for krysmes, der ys dżuuuust łon fink
aaaaj niiiiid...
Mama
wychyliła głowę z kuchni.
-
Caluś, dziecko, proszę, oszczędź mi tego.
Trish
wybuchnęła śmiechem i wyglądała, jakby miała zacząć się
dusić.
-
Bardzo dobrze, pani Hood! - krzyknęła i klasnęła w dłonie. -
Widzisz, Cal, nawet twoja mama z ciebie szydzi...
-
Odwal się - burknąłem udając obrażenie i wyszedłem po
australijski krzaczek. Postawiłem go w rogu salonu, a jako, że był
niewielki, musiałem podłożyć pod niego nieduży stół.
-
Jest śliczny - Trish zachlipała artystycznie.
-
Wiem - uśmiechnąłem się. Chwyciłem karton z ozdobami i wyjąłem
z niego jeden łańcuch. Owiązałem go wokół krzaczka. Patricia
wyjęła jakieś bombki i zawiesiła je w kilku miejscach.
-
Mamooo! - zawołałem. - Musisz powiesić coś na choince!
-
Mam gdzieś w piwnicy bombkę, którą koniecznie chciałam powiesić,
możesz spojrzeć na indyka, dopóki mnie nie będzie? - spytała,
kiedy weszła do pokoju.
-
Oczywiście - mrugnąłem do niej i udałem się do kuchni.
Usłyszałem zaciekawiony głos Trish, która najwyraźniej
postanowiła udać się po ozdobę razem z moją mamą.
-
Proszę pani, dlaczego ta ozdoba jest dla pani tak ważna?
-
To była ozdoba, którą co roku wieszaliśmy z ojcem Caluma, razem.
Nie wyjmowałam jej od czasu jego śmierci, ale postanowiłam, że
czas przestać żyć przeszłością - zrobiło mi się trochę
smutno, kiedy to usłyszałem. Ich głosy zaczęły się powoli
przyciszać, jakby wreszcie zaczęły schodzić po schodach. - Swoją
drogą, to była naprawdę ładna bombka - zaśmiała się, a ja
uśmiechnąłem się pod nosem. Wyciągnąłem telefon z kieszeni i
napisałem do Ronnie.
*C:
Moja mama piecze indyka, właśnie go pilnuję. Jak tam wasze
przygotowania do Świąt? :)*
Odpowiedź
w formie wiadomości nie nadeszła, jednak chwilę później
odebrałem od niej telefon.
-
Wiesz, nie jest tak źle... - zaczęła od razu, po czym usłyszałem
huk po drugiej stronie słuchawki.
-
Chyba jednak jest źle - parsknąłem i wiedziałem, że przewróciła
oczami.
-
Pewnie spalisz tego ind... Dzień dobry, mamo, wesołych świąt -
rzuciła momentalnie zmieniając ton. Zaśmiałem się w duchu.
Niemal zapomniałem o tym, jaka grzeczna była w oczach rodziców.
-
Cześć, Ronnie, chcesz zapalić? Albo nie, może lepiej rzuć szkołę
i zrobimy ci kolczyka w wardze! - udałem głos jej mamy i
usłyszałem, jak parska śmiechem.
-
Nie, mamo, po prostu jestem w trakcie rozmowy telefonicznej,
przepraszam, to się nie powtórzy - powiedziała machinalnie, a ja
zakaszlałem. Moment, zakaszlałem?
-
Ronnie, słuchaj, oddzwonię później - rozłączyłem się i
spojrzałem w kierunku szarego dymu wydobywającego się z
piekarnika.
Zakląłem
głośno i wziąłem kuchenne łapki. Wyjąłem zwęglonego indyka i
postawiłem go na blacie. W tym momencie do kuchni weszła mama.
-
O Boże - rzuciła i podeszła do spalonego ptaka w brytfannie.
-
Jestem jeszcze gorszym kucharzem niż Veronica - westchnąłem
rozdrażniony. Do kuchni wparowała Trish.
-
Co do...? - spojrzała na mnie z wyrzutem. - Calum!
-
Patricia! - moja mama rzuciła jej karcące spojrzenie.
-
Mamo! - teraz obie odwróciły pytający wzrok w moją stronę. - No
co? Myślałem, że teraz rzucamy w siebie nawzajem swoimi imionami
jak najgorszymi przezwiskami.
-
Mama to nie moje imię - oburzyła się moja mama.
-
Nigdy nie powiem do ciebie po imieniu, mamo. To takie... Nie -
pokręciłem głową.
-
Może skupmy się na indyku? - rzuciła Trish, a ja spojrzałem na
brytfannę z zażenowaniem.
-
To wszystko wina Ronnie! - wypaliłem.
-
W takim razie Ronnie jest nam winna świąteczną kolację.
-
Już się robi - usłyszałem za plecami. Odwróciłem się. W progu
stała Veronica Darkstone z trzema torbami na prezenty. -
Stwierdziłam, że dam wam je już dzisiaj, ale najwyraźniej
spędzimy święta razem. Co się sta... - zaczęła kaszleć, kiedy
weszła do kuchni. - Okej, już chyba wiem.
-
Calum to beznadziejny kucharz - mruknęła Trish, a Ronnie spojrzała
na mnie błagalnym wzrokiem.
-
Dobra, nie powiem im - podniosłem ręce do góry w obronnym geście,
a ona pokazała mi uniesiony kciuk.
-
Wiecie, mamy dużo jedzenia, jak zwykle moja mama przesadziła -
wywróciła oczami. - Możecie zjeść z nami, będzie nam bardzo
miło - uśmiechnęła się do mojej mamy. Zawsze była taka grzeczna
w towarzystwie dorosłych.
-
No nie wiem, nie chcemy się narzucać... - zaczęła mama, jednak
przerwałem jej.
-
Z chęcią z wami zjemy. Idziecie na plażę? - spytałem i
podszedłem do kąta w kuchni, w którym ustawiłem wszystkie
prezenty.
-
Tak, oczywiście.
-
Okej. Mamo, może weźmiemy prezenty i rozdamy je sobie tam?
Mama
westchnęła.
-
W porządku.
***
Kristine
wyglądała dokładnie tak jak Veronica. Miały na sobie
ciemnozielone sukienki na szerokich ramiączkach sięgające przed
kolano, a Patrick i Tony założyli koszule pod kolor ich stroju.
Wyglądali tak... uroczo. Cóż, moja mama ubrana była w czarne
rurki, brązową koszulę i szpilki, a ja w granatową koszulę i
szare jeansy. Patricia zaś miała na sobie jasnoróżową tunikę i
czarne legginsy. Przyznaję, obserwowałem jej tyłek. Jestem
straszny.
-
Okej, nie mogę się doczekać, aż zjemy, więc chcę wam dać moje
prezenty od razu - przemówiła Veronica, kiedy tylko usiedliśmy na
kocu.
-
Czekamy - uśmiechnął się Patrick. Miał takie same oczy jak Tony
i Ronnie.
-
Więc, zacznę od mamy - podała jej niewielkie pudełeczko z
czerwoną kokardką na górze. Kristine rozpakowała opakowanie i
wyjęła z niego złoty naszyjnik z małym serduszkiem. Podziękowała
grzecznie i poprosiła męża, żeby zawiesił jej go na szyi.
Następnie
obdarowała Anthony'ego, który dostał płytę swojego ulubionego
zespołu. Przełknąłem ślinę przypominając sobie o moim
prezencie dla Tony'ego, który również był płytą, na szczęście
inną, bo naszą pierwszą autorską EP.* Później przyszła kolej
na ojca Ronnie, któremu dała jakąś wodę kolońską o tak
skomplikowanej nazwie, że nie mogłem jej zapamiętać. W następnej
kolejności podeszła do mnie.
-
Nie wiedziałam, co ci kupić - przyznała. - Ale wiedziałam, że to
nie może być coś zwykłego. Dlatego kupiłam to.
Dała
mi torebkę wielkości książki. Czy naprawdę dała mi książkę?
Spojrzałem na nią zdezorientowany.
-
Otwórz - ponagliła mnie z uśmiechem. Powoli rozsunąłem torbę.
-
Nie wierzę - uśmiechnąłem się sam do siebie.
Moim
oczom ukazała się idealnie złożona koszulka Wyjąłem ją. Była
czarna, znowu. Identyczna, jak ta, którą dała mi kiedyś, wydaje
się wieki temu. Różniła się jedynie tym, że na środku miała
biały napis. Zacząłem się śmiać, patrząc na nią z
niedowierzaniem.
-
Co tam jest, Calum? - spytała ciekawska Trish. Odwróciłem się,
przykładając koszulkę do piersi. Patrcia wybuchła śmiechem.
-
Naprawdę, Ronnie? I'm not punk rock?
- spojrzałem na nią z udawaną złością.
-
Oh, przestań. Jesteś tak punk rockowy jak mały szczeniak, który
próbował dostać się do miski z wodą i uroczo przewrócił się
po drodze - rzuciła mi wzrok pełen politowania.
-
Zgadzam się! - rzuciła mama, a ja zerknąłem na nią z ukosa.
-
Nie pomagasz.
-
Dobra, nieważne. Czas na resztę prezentów - powiedziała Veronica,
a Trish i mama spojrzały na nią zdezorientowane.
-
Resztę? - spytały jednocześnie.
-
Dla was też coś mam - uśmiechnęła się promiennie.
Mojej
mamie podarowała skromną bransoletkę z zawieszką z kotwicą, a
Trish książkę, której tytułu nie mogłem dojrzeć. Podziękowały
grzecznie.
-
Może teraz ja? - zasugerowałem. Kiedy nikt nie protestował,
sięgnąłem po ogromne pudło i wręczyłem je Ronnie. Wydało mi
się dziwnie lekkie, ale zignorowałem to.
Veronica
uniosła pokrywkę i potrząsnęła pudłem do góry dnem.
-
Calum, tu nic nie ma. Czy to pudło było prezentem? - spytała
śmiertelnie poważnie.
-
Cholera - otworzyłem szeroko oczy. - Kici kici...? - zacząłem
wołać i chodzić po plaży. Ronnie otworzyła usta ze zdziwienia.
-
Kupiłeś mi kota? - spytała zaskoczona.
-
Kupiłeś jej kota?! - zawtórowała jej moja mama.
-
Tak, kupiłem ci-ukośnik-jej kota. - westchnąłem poirytowany. -
Ale chyba uciekł.
-
Hej, Calum - zagadnął Tony, który otworzył właśnie kosz
piknikowy. Chyba go znalazłem.
Zerknąłem
do środka. Przy talerzu z kawałkami indyka siedział zadowolony
mały kotek i podgryzał delikatnie mięso. Zaśmiałem się i
wyciągnąłem szkodnika z kosza.
-
W sumie już wiem jak go nazwę - zagadnęła Veronica, kiedy jej go
przekazywałem. Spojrzałem na nią z uniesioną brwią. - Basket -
uśmiechnęła się.
Usiedliśmy
na kocu i kontynuowaliśmy rozdawanie prezentów. Ronnie ledwo
patrzała na to, co się dzieje; była zbyt zajęta zabawą z
kotkiem.
-
To w sumie nasze dziecko - wyszeptałem tak, żeby tylko ona mogła
to usłyszeć.
Otworzyła
szeroko oczy.
-
Calum! - uderzyła mnie pięścią w ramię, na co jej mama zganiła
ją wzrokiem. Ja zaś tylko zachichotałem i poczochrałem małe
zwierzę po główce.
*W
Studniowej Somewhere New ukazało
się już w 2010 roku :)
------------
Okej, jestem chora psychicznie, słuchałam świątecznych piosenek z Glee w środku czerwca, nie no, spoczko.
Przepraszam, że tak późno, ale część jest naprawdę długa no i takie tam.
Nie będę się w sumie tłumaczyć, cieszcie się lepiej 2.11 :D
ODNAWIAM AKCJĘ ZE WSPOMNIENIAMI! Kiedyś było coś takiego, że w hashtagu #miesiącstudniowej można było pisać swoje ulubione momenty w Studniowej. Chcę zrobić coś takiego znowu! :D Tym razem odbędzie się to wszystko na hashtagu #Studniowa, tym klasycznym, hahah :D
Jeszcze tylko napomknę, że zgłoszono mnie do konkursu na spisie opowieści (spis-opowiesci.blogspot.com) na blog spisu opowieści! :) Chciałabym was prosić, żebyście głosowali na naszą Studniową, kiedy już wyjdzie ankieta :') Bo jeszcze jej nie ma. Oczywiście kiedy takowa się pojawi, od razu poinformuję o tym w hashtagu, na moim tt i oczywiście tutaj ;)
Kocham was mocno i dobranoc! xx
------------
Okej, jestem chora psychicznie, słuchałam świątecznych piosenek z Glee w środku czerwca, nie no, spoczko.
Przepraszam, że tak późno, ale część jest naprawdę długa no i takie tam.
Nie będę się w sumie tłumaczyć, cieszcie się lepiej 2.11 :D
ODNAWIAM AKCJĘ ZE WSPOMNIENIAMI! Kiedyś było coś takiego, że w hashtagu #miesiącstudniowej można było pisać swoje ulubione momenty w Studniowej. Chcę zrobić coś takiego znowu! :D Tym razem odbędzie się to wszystko na hashtagu #Studniowa, tym klasycznym, hahah :D
Jeszcze tylko napomknę, że zgłoszono mnie do konkursu na spisie opowieści (spis-opowiesci.blogspot.com) na blog spisu opowieści! :) Chciałabym was prosić, żebyście głosowali na naszą Studniową, kiedy już wyjdzie ankieta :') Bo jeszcze jej nie ma. Oczywiście kiedy takowa się pojawi, od razu poinformuję o tym w hashtagu, na moim tt i oczywiście tutaj ;)
Kocham was mocno i dobranoc! xx
Awwwwwwwwwww, mały kotek wygrał rozdział, haha>>
OdpowiedzUsuńCalum, jezu, indyka nie umiesz przypilnować? XD Connie pełna parą już nawet mają dziecko XD
To miłe że zaprosili ich do wspólnego spędzania świąt :3
@Toriixdd
O jejciu kotek *o* kocham kotki haha <3
OdpowiedzUsuńWybacz ze pisze z anonima, ale czytam z tableta i nie dam rady inaczej
@_need_a_hug_